Manewrujące tuż przy szkole samochody budzą niepokój części rodziców posyłających dzieci do podstawówki przy ul. Nałkowskich. Samochodami przyjeżdżają… inni rodzice, którzy podwożą dzieci pod same drzwi szkoły. Ratusz przyznaje, że zakaz byłby przydatny, ale tłumaczy, że nie może go ustawić.
Proszę przyjechać i zobaczyć, co się dzieje przed szkołą – zaalarmował nas jeden z mieszkańców os. Nałkowskich. I rzeczywiście: przed rozpoczęciem lekcji oraz po zakończeniu zajęć przez wąską drogę co chwila jedzie jakiś samochód, a na odcinku drogi dojazdowej nie ma oddzielnego chodnika, więc pojazdy poruszają się tą samą drogą, z której korzystają piesi, w tym rozbrykane dzieci (na zdjęciu). Z obawy o swe pociechy niektórzy rodzice, chociaż mieszkają tuż obok szkoły, wciąż odprowadzają dzieci na lekcje.
Radny prosi o pomoc
Natężenie ruchu przed podstawówką niepokoi również miejskiego radnego Tomasza Pituchę (PiS), który apeluje do prezydenta miasta o rozwiązanie problemu.
– Samochody przywożące dzieci podjeżdżają aż pod schody, którymi dzieci idą do szkoły, a następnie zawracają lub cofają na wąskim pasie pieszo-jezdnym lub we wjeździe do budynku B. Zdarza się, że na wąskiej drodze cofa i wymija się jednocześnie kilka pojazdów – pisze do prezydenta radny Pitucha. – Rozwiązaniem problemu mogłaby być zmiana organizacji ruchu.
Radny Pitucha proponuje, by na drodze dojazdowej do szkoły wprowadzić zakaz ruchu, z którego zwolnieni byliby kierowcy dojeżdżający do pobliskich garaży oraz osoby upoważnione do wjazdu na parking przed szkołą.
Ratusz: Słuszne, ale…
– Pomysł jest jak najbardziej zasadny – przyznaje Karol Kieliszek z Urzędu Miasta. – Z tym że właściwsze byłoby ustawienie znaku tuż za skrętem do garaży, aby ich użytkownicy mieli do nich swobodny dostęp. Wjazd za zakaz rzeczywiście mógłby się odbywać za zezwoleniem lub innym rodzajem identyfikatora i być ograniczony np. do pracowników szkoły.
Chociaż Ratusz przyznaje, że zakaz byłby tu przydatny, to jednocześnie wyjaśnia, że nie może go samodzielnie wprowadzić.
Dlaczego? Bo tym odcinkiem ulicy zarządza spółdzielnia mieszkaniowa, a nie miasto. – Jeżeli spółdzielnia podobnie zapatruje się na zakaz, to jesteśmy otwarci do zaopiniowania takiego projektu organizacji ruchu – zapewnia Kieliszek.
Co na to spółdzielnia?
– Trzeba to uporządkować – ocenia Jerzy Bernat, zastępca prezesa Spółdzielni Mieszkaniowej im. Nałkowskich. – Na tę wąską drogę zjeżdżają samochody rodziców, stwarzając zagrożenie nie tylko dla uczniów szkoły, ale też dla mieszkańców naszego osiedla. Moim zdaniem rozwiązaniem byłby szlaban, uprawnienie do wjazdu konkretnych osób i zakaz wjazdu dla rodziców, ale w kosztach takiego szlabanu powinno partycypować miasto. Trzeba doprowadzić do spotkania obu stron, bo na pewno nie jest to tylko nasz problem, żebyśmy tylko my musieli ponieść koszty – dodaje Bernat.
Ratusz zapewnia, że jest gotów do takich rozmów.
Nie tak radykalnie
Tymczasem przez kilka polskich miast przetoczyła się już dyskusja o wprowadzeniu zakazu podwożenia dzieci pod drzwi szkoły. Nad takim zakazem myślano w Krakowie, gdzie z tym pomysłem zwrócił się do prezydenta miasta jeden z radnych. Urzędnicy uznali, że nie zdecydują się na tak radykalny krok. – Ograniczanie ruchu, które miałoby na celu głównie wymuszenie zachowań komunikacyjnych, budzi wątpliwości prawne – odpisał radnemu prezydent Jacek Majchrowski.
Inaczej ocenia to prezydent Poznania. – Bardzo mi się ten pomysł podoba – ogłosił na Facebooku Jacek Jaśkowiak, który już w styczniu postanowił spytać władze Wiednia o to, jak w praktyce sprawdza się zakaz.
Lublin nie planuje wprowadzania takiego zakazu. – Skłaniamy się raczej do przeanalizowania sytuacji pod konkretnymi szkołami i poprawienia sytuacji za pomocą zmian w organizacji ruchu – odpowiada Kieliszek. – Zakazy mogą się okazać trudne lub niewykonalne w wyegzekwowaniu.