Mirosław Sz. broniąc się zastrzelił kłusownika. Za to przez ponad dwa miesiące siedział w areszcie. Prokuratura wciąż prowadzi przeciwko niemu sprawę o zabójstwo. A złodziejom nie spadł dotąd włos z głowy.
Mirosław Sz. pracował jako ochroniarz prywatnych stawów pod Kraśnikiem. W sierpniu, podczas nocnego obchodu, strzelił do Grzegorza K., jednego z kłusowników. Według dwóch innych strażników złodzieje byli uzbrojeni w okute ostrym metalem pałki.
Strażnicy wezwali policjantów, ale ci nie znaleźli ofiary postrzału. Dopiero po dwóch dniach okazało się, że Grzegorz K. upadł kilkaset metrów dalej. Był martwy.
Kraśnicka prokuratura postawiła strażnikowi zarzut zabójstwa. Mirosław Sz. przesiedział za kratami dwa i pół miesiąca. Sąd uchylił mu areszt. Według sędziów dowody wskazują, że strażnik działał w obronie koniecznej.
Wciąż nie wiadomo jednak, jak zakończy się sprawa Mirosława Sz. w prokuraturze. - Rozważamy wszystkie warianty: od działania w obronie koniecznej do pozostawienia zarzutu zabójstwa - mówi Małgorzata Samoń, prokurator rejonowy w Kraśniku.
A co z kłusownikami? Ci nadal są tylko świadkami. Prokuratura nie prowadzi przeciwko nim śledztwa. Prokurator Mirosław Węcławski chce zająć się nimi dopiero po zakończeniu śledztwa przeciwko strażnikowi.
- Czekamy na opinie biegłych, które pomogą ocenić wiarygodność zeznań świadków - tłumaczy. - Słyszymy różne wersje zdarzenia. Nawet relacje strażników różnią się między sobą.
Dlatego prokuratura zarządziła konfrontację pomiędzy wszystkimi świadkami. Tymczasem jeden z kłusowników wyjechał za granicę. Zapowiadał to tuż po zdarzeniu. Ale był tylko świadkiem i nie można było odebrać mu paszportu.
• Czy nie boi się pan, że może już nie wrócić?
- W sprawach kradzieży ryb zapadają niskie wyroki. Nie jest więc to powód, żeby ukrywać się za granicą.
• Ale może to być potraktowane jako rabunek...
- Na tym etapie nie zastanawiałem się jeszcze nad kwalifikacją tego czynu. Nie wiemy, kto i po co miał ze sobą pałki - mówi prokurator Węcławski.