Polska ściana wschodnia to region szczególnie narażony na atak bioterrorystyczny - ostrzegają naukowcy. Wąglik, rycyna, ospa prawdziwa... to dopiero początek długiej listy zagrożeń. Co gorsza, wcale nie jesteśmy przygotowani na atak szaleńców.
- Mamy sygnały ze wschodnich krajów ościennych o gruźlicy, która jest tam dużym problemem. I to o takich odmianach, które są odporne na każdy antybiotyk - podkreśla prof. Michał Bartoszcze z Wojskowego Instytutu Higieny i Epidemiologii w Puławach. - Do tego dochodzi ciągłe zagrożenie rycyną, wąglikiem czy ospą prawdziwą.
Przed tygodniem w Puławach specjaliści z 12 krajów spotkali się na konferencji "Ochrona przed bioterroryzmem”. - Pracujemy nad całym systemem ochrony, który zabezpieczy nas przed atakami - wyjaśnia prof. Bartoszcze. - System powinien działać tak, że w chwili zagrożenia odpowiednie służby natychmiast przekazują informację do swoich odpowiedników w innych krajach. Szpitale powinny być przygotowane na przyjęcie zarażonych pacjentów na szeroką skalę. Muszą mieć odpowiednie zapasy środków leczniczych, a także warunki do izolacji chorych i przeprowadzenia kwarantanny.
Za reakcję na atak terrorystów odpowiedzialne są teraz w naszym kraju centra kryzysowe. Zdaniem ekspertów, lepiej powinny być do tego przygotowane także służby porządkowe, a przede wszystkim szpitale.
- Nasz szpital ma opracowane procedury na taką okoliczność. Mamy przeszkolony personel i odpowiednie zapasy - wyjaśnia płk Zbigniew Kędzierski, komendant Szpitala Wojskowego w Lublinie.
W innych szpitalach już tak dobrze nie jest.
Trzeba też skrócić czas dotarcia służb do ogniska zakażenia tuż po pierwszych informacjach. - W tej chwili zajmuje nam to 3-4 godziny - wyjaśnia prof. Bartoszcze. - Marzy mi się, żebyśmy się wyrabiali w godzinę.
W naszym kraju trwają także przygotowania do wprowadzenia tzw. mobilnych schronów. Chodzi o to, żeby w dowolnym miejscu jak najszybciej można było ustawić miniszpital polowy, w którym można odizolować zarażonych ludzi. Po to, żeby zahamować rozprzestrzenianie się zarazy.
Ciągle prowadzone są też szkolenia lekarzy. - Rozpoczęliśmy je 5 lat temu - wyjaśnia Bartoszcze. - Żeby już lekarz pierwszego kontaktu był w stanie rozpoznać objawy zarażenia. To w tej chwili nasz wielki problem.