Ojciec Jasia jest Polakiem, dlatego chcę, żeby został tu i znalazł kochającą rodzinę. Na Białorusi umrze ...
Madzina przyjechała do Polski w 1996 roku, żeby leczyć swojego syna. - Bolały go oczy, poszłam w Grodnie do okulisty, dowiedziałam się że to może być toksoplazmoza, ale nie ma szans na leczenie. A dziecko traciło wzrok... - opowiada Madzina.
Białoruscy lekarze poradzili jej, by pojechała na leczenie do Polski. W ten sposób trafili do Białegostoku. - Potem pojechałam do Lublina, gdzie miałam sprzątać u bogatych ludzi. Na miejscu okazało się, że już zatrudnili kogoś innego.
Rozpłakałam się na ulicy, nie miałam gdzie pójść. Wtedy podeszła do mnie starsza kobieta i zabrała nas do siebie.
Madzina znalazła pracę, sprzątała u ludzi, opiekowała się starszymi i szyła, bo z wykształcenia jest krawcową.
Miał być ślub
Grzeczne, ładnie ubrane. 15-letni syn jest w szkole. - Mam bardzo zdolne dzieci, najmłodsza już umie liczyć, starsza jak poszła do zerówki to się nudziła, znała wszystkie litery, czytała, liczyła - chwali się kobieta.
Dzieci zostały ochrzczone w Polsce, znają tylko język polski. Syn mieszkał z mamą na Białorusi, ale nic nie pamięta, bo wyjechał stamtąd, jak miał 3 lata.
- Jak pojechaliśmy tam z synem 8 lat temu i poszliśmy do baru coś zjeść, to syn mówi "Mamo ja u tych Ruskich umrę z głodu”. On się czuje Polakiem. Dziewczynki urodziły się tutaj. Moja matka narzekała, że nie może się z nimi dogadać, bo tylko po polsku mówią.
Nie wolno rozdzielać
Kiedy Madzina dowiedziała się o ciąży, poszła zrobić USG. Wtedy okazało się, że urodzi bliźniaki. - Załamałam się i podjęłam decyzję, że nie dam rady ich zostawić przy sobie... Dbałam o siebie, brałam witaminy, dobrze się odżywiałam, żeby zdrowe były - zarzeka się kobieta.
Od razu poszła do Ośrodka Adopcyjnego, żeby załatwić formalności. Chciała, żeby dzieci znalazły szczęśliwą rodzinę. - Postawiłam tylko jeden warunek: nie wolno ich rozdzielać - ociera łzy.
Jasio
Wiedziała co mówi, bo kilka lat wcześniej chciała oddać do adopcji najmłodszą córkę. Dziecko czekało już na nową rodzinę i wtedy Madzina poszła ją zobaczyć. - Pół godziny później była u mnie w domu, nawet syn mówił wtedy "Mamo weźmy ją, jeszcze jedno dziecko nam nie zaszkodzi. Damy radę” - wspomina Madzina, przytulając najmłodszą córkę.
Dlatego Jasia widziała tylko w gazecie. Wycina wszystkie artykuły o nim i składa pieczołowicie w specjalnej teczce. Płakała, kiedy umarł jego brat bliźniak. Obaj chłopcy urodzili się z nieuleczalną chorobą genetyczną - mukowiscydozą.
Piotr zmarł po miesiącu.
- Chodzę na jego grób razem z dziećmi. Wytłumaczyłam im wszystko, wiedzą, że nie było wyjścia. Gdyby Jasio był zdrowy, to ja bym go zabrała, nawet teraz...
Przecież jedna miska zupy więcej by się znalazła, ale przy jego chorobie nie mogłabym pracować, a kto by zarobił na jedzenie, na opłaty? - rozkłada ręce Madzina.
Żałuje też, że Jasio trafił do Gdyni, do młodej samotnej kobiety, która po tygodniu zrezygnowała z opieki nad nim. - Tak rzucają dzieckiem, to tu, to tam... Żal patrzeć - wzdycha.
Ojciec
- To skandal! I dramat dla tego dziecka! Ono tam nie ma szans na przeżycie - oburzał się Paweł Wójtowicz, prezes krakowskiej Fundacji Pomocy Rodzinom i Chorym na Mukowiscydozę "MATIO”.
Szansę, by chłopczyk został w Polsce, dawało jeszcze odnalezienie jego ojca. Gdyby okazał się Polakiem, automatycznie miałby podwójne obywatelstwo: polskie i białoruskie. Na to powołała się prokuratura, wszczynając w ubiegłą środę postępowanie o ustalenie ojcostwa Jasia. Najpierw znaleźli Madzinę, która podała im nazwisko domniemanego ojca. Później on sam został przesłuchany przez prokuraturę. Nie zaprzeczył, że miał kontakty z kobietą. Zgodził się też na testy DNA.
Zgody nie damy!
- Wzięliśmy pod uwagę stan zdrowia dziecka oraz apelację prokuratury od tego orzeczenia - wyjaśnia Wiesława Stelmaszczuk-Taracha, przewodnicząca Wydziału Rodzinnego i Nieletnich lubelskiego sądu.
Jasio od ponad tygodnia przebywa w szpitalu w Gdańsku. - Cały czas dostaje kroplówki z powodu zaburzeń w odżywianiu. Ma też zmiany w płucach. Deportacja w jego stanie zdrowia jest wykluczona. Nie damy na nią zgody - zapewnia dr Maria Trawińska, szefowa poradni mukowiscydozy z gdańskiego szpitala.
Strach
Madzina złożyła podanie do wojewody lubelskiego, by zalegalizował jej pobyt w naszym kraju.
- Chciałabym tu zostać i wiedzieć, co się dzieje z Jasiem. Chciałabym go kiedyś odwiedzić, żeby poznał rodzeństwo. Może kiedyś się uda...
Mukowiscydoza
30-40 lat.
Specjalnie dla Dziennika
Dla Jasia deportacja może oznaczać śmierć. Ale trzeba teraz pomóc też jego biologicznej matce. Nie wolno jej potępiać, bo nie porzuciła dziecka, ale urodziła je i oddała legalnie do adopcji. Odesłanie ich na Białoruś byłoby dla nich tragedią. Mogą tam być szykanowani, gdyż będą w tym kraju postrzegani jako Polacy. Dzieci nie mówią w języku białoruskim, a jedyną ojczyzną, jaką znają jest Polska. Nasze stowarzyszenie wystąpiło do wojewody lubelskiego z prośbą o wydanie zezwolenia na zamieszkanie w Polsce Madzinie. Poprosiło też prezydenta RP o nadanie kobiecie i trójce jej dzieci polskiego obywatelstwa.