W 1999 r Eliza Kunc, wieloletnia nauczycielka szkoły podstawowej w Piaskach poszła na emeryturę. – Przecież nie będę siedzieć z założonymi rękami – powiedziała do matki. Napisała biznesplan na małą restaurację i pojechała do lubelskiego banku. Pokiwali głowami nad jej przedsiębiorczością, ale pieniędzy nie pożyczyli. Sprzedała samochód, zastawiła mieszkanie, kupiła wiejską chatę i przeniosła ją na ulicę Lubelską. Otworzyła galerię z kawiarnią, gdzie można dobrze zjeść. Kiedy o Elizie napisał Nesweek – ludzie śmieją się, że jest najbardziej znaną kobietą z Piask.
Jej rodzice pochodzą zza Buga. Mama Helena Szwajkowska ze Storczyna koło Łucka, ojciec Zygmunt ze Stężarzyc. Pan Zygmunt najpierw kochał się w koniach i do swojej dziewczyny, a późniejszej żony przyjeżdżał na karym koniu. Po koniach jego drugą namiętnością były młyny. Kiedy wybuchła wojna, w Steżarzycach ruszył młyn braci Kunc. Kiedy za niedługo trzeba było uciekać do Polski, rodzice Elizy znaleźli się w Horodle pod Hrubieszowem. Następnie w Pawłowie i Międzyrzeczu. Kiedy w Piaskach ojciec zobaczył młyn „Korona” (lata 50-te), było wiadomo, że osiądą w Piaskach.
Ojciec Elizy wyremontował piasecki młyn. Długo w nim pracował. Potem przeniósł się do młyna w Wierzchowiskach, który też postawił na nogi.
– Podczas remontu bardzo się rozchorował, dostał odmy, założono mu dren do płuc. W momencie, kiedy wydrapał się z dołka, bo były okresy, że się z nami żegnał, nie wiem jaki przypadek spowodował, że znalazł młyn w Kukawce. Wziął go w dzierżawę, wyremontował, wybudował tartak, sprowadzając z Poznania używane traki. Kiedy tartak ruszył, nie udźwignął tego i umarł – wspomina Eliza.
Wszyscy grali na instrumentach
Opowiada Eliza. Bo najpierw ojciec matki Michał Szwajkowski był przez trzydzieści pięć lat organistą w Storczynie. Dziś, kiedy kościółek wyremontowano, znalazło się w nim miejsce na pamiątkową tablicę dla dziadka Elizy.
– W naszym domu w Piaskach stał fortepian, na komodzie leżał akordeon, w szafie były skrzypce. Do dziś pamiętam, jak ojciec spotykał się ze stryjecznymi braćmi, by zagrać rodzinny koncert. Co grali? Chcecie posłuchać – pyta Eliza Kunc?
Siada przy pianinie. Spod klawiszy rwie się tęskna melodia. Tęskna tak, że goście jej domu – kawiarni zostawiają filiżankę, rozmowę i próbują odgadnąć melodię. Ale skoro nie odgadła jej Alicja Majewska, ani Włodzimierz Korcz...
– I chyba tamtą atmosferę rodzinego muzykowania chcę przenieść tutaj – dodaje Eliza.
Całe życie w szkole
Najpierw skończyła Szkołę Ćwiczeń przy Liceum Pedagogicznym. Potem Szkołę Pedagogiczną, Studium Nauczycielskie w Lublinie i UMCS. W międzyczasie usiłowała skończyć studium organistowskie.
Od 1966 roku do 1999 r. Eliza Kunc była nauczycielem historii w szkole podstawowej w Piaskach.
– Był okres, że mnie próbowano zwalniać ze szkoły, był okres, że przez ostatnie kilka lat byłam dyrektorem. W szkole przeszłam szkołę życia i szkołę przetrwania. Doszłam do emerytury. Pierwszy dzień nie poszłam do pracy. I powiedziałam do matki, że przecież nie będę tak siedzieć z założonymi rękami – wspomina Eliza.
Całą szkolę tłumaczyła dzieciom i rodzicom, że drzemią w nich wielkie pokłady nieodkrytych możliwości. Teraz musiała odnaleźć je w sobie.
Co ty będziesz robić Elizo?
Na ostatnich godzinach w szkole, kiedy żegnała się z uczniami i rodzicami, ktoś ze znajomych spytał: „Co ty teraz będziesz robić Elizo?”.
– Odpowiedziałam, że mam przy Lubelskiej kawałek działki i chyba kupię sobie chałupę, przeniosę, urządzę dom, a w nim sklep, albo co. Po dwóch tygodniach dostałam telefon, że w Krzczonowie jest chata do remontu. Pamiętam taki romantyczny zbieg okoliczności, że w na oknie moim mieszkaniu jaskółki zaczęły sobie kręcić gniazdo. Chciałam je przepłoszyć, ale musiałam wyjść. Kiedy wróciłam, w gnieździe siedziały dwa przytulone do siebie ptaki. Powiedziałam sobie: No Ela (tak do mnie mówią), chyba będziesz miała nowy dom – opowiada Eliza Kunc.
Najważniejszy jest cieśla
Pamięta, jak zdarzył się kolejny, szczęśliwy zbieg okoliczności. Wracała z pogrzebu z Zamościa i zatrzymała się w przydrożnej restauracji, ochrzczonej karczmą „Rzym”.
– Zachwyciłam się restauracją, urządzoną w przeniesionej chacie. Pytam pana Sławka, właściciela, kto mu to składał. Dał mi adres cieśli pod Zamościem. Wsiadłam do samochodu, z powrotem na Zamość. Znalazłam pana Jana. Wsadziłam go do samochodu i do Krzczonowa. Obejrzał chałupę, postukał, oderwał kawałek parapetu, wszedł na strych i mówi, że mogę kupować – wspomina Eliza.
Poszła za ciosem
W czerwcu 1999 r. poszła na emeryturę. Chałupę oglądała w lipcu. Zrobiła biznesplan, ale w banku w Lublinie powiedzieli jej, że nie może dostać długoterminowej pożyczki. Sprzedaje samochód i wszystko, co się da. W październiku szuka projektanta. W listopadzie kłóci się z architektem o każdy szczegół starego domu. W grudniu składa dokumenty do starostwa. Przez parę miesięcy czeka na pozwolenie, bo projekt został zaskarżony. W kwietniu dostaje pozwolenie na budowę. W miejscowym banku kredyt na hipotekę. Dokładnie 5 maja na działkę wjeżdża koparka. Do lipca 2000 r. dom stoi w surowym stanie przy Lubelskiej. W listopadzie Eliza zakłada okna. Przez zimę kończy wnętrza, buduje kominek. Na wiosnę robi wesele. Wykańcza kuchnię pod kątem sanepidu. Uroczyście otwiera kawiarnię-galerię „U Elizy”. Na wernisażu gobelinów Magdy Martyniuk-Sielickiej dom Elizy Kunc jest pełen gości.
– Mieszkańcy Piask najpierw byli bardzo ciekawi co ja tu za chałupę stawiam. Potem zaczęli zaglądać do środka. Pytali, dziwili się, że rano, w południe czy wieczór tu jestem. A ja im na to: przecież to mój dom – śmieje się Eliza.
Karpie i płotki
Wśród gości jest wówczas pan Lucjan Świetlicki z małżonką. Pani Świetlicka mówi, że taki dom, co go Eliza otworzyła, przypomina jej dawne domy i tradycję Piask.
W tej tradycji u Polaków i Żydów ryba musiała być w każdy piątek. Rzadko karp, bo kosztował dwa razy tyle co kilo koszernej cielęciny. W wodnym młynie u Wajzera, w specjalnym basenie kupowało się płotki po 50 gr za kilogram. Do dziś pani Świetlicka robi karpia po żydowsku i ten karp jest sławny nie tylko na okolice.
– Rybę można przybrać marchewką. Można jeść na ciepło, lub na zimno zalaną rosołem – wspomina Świetlicka.
Nie ma już Żydów w Piaskach i nie ma ryby po żydowsku. Przez lata było za to głośno o piaseckich flakach w tamtejszym „Rarytasie”. Głośno tak, że pan Lucjan Świetlicki, co zbiera i bada magiczną przeszłość swojego miasta, napisał o nich piosenkę. która leci tak:
Jest takie miasteczko w lubelskim powiecie
Co słynie z rzemiosła, roboty na fest,
Tam każdy masjsterek, jak wszyscy na świecie
gdy forsę zarobi...to wtedy ma gest.
Refren:
Na flaki, panowie, na flaki nas stać
I wypić, na zdrowie, nie muism się bać
Ni szefa, ni żony, ni majstra ni mas
Na flaki do Piask zapraszamy dziś was.
Dziś, po roku działalności, kuchnia pani Elizy Kunc zachwyca podniebienia i oczy gości. No bo gdzie indziej zupę podaje się w porcelanowej wazie, sztuce stoją na koziołkach jak w starym dworku, a na pięknym obrusie w wazonie pysznią się żywe kwiaty.
Na borowikową zjeżdża z artystami Włodzimierz Staniewski z Gardzienic. Na kaczkę z jabłkami – Alicja Majewska. Na żeberka w ogórkowym sosie – Włodzimierz Korcz. I tak dalej, i tak dalej...
Ale jak ktoś się uprze, to flaki z imbirem albo karpia dostanie.
Tam skarb twój, gdzie serce twoje
Jest siódma wieczór. Za oknem domu Elizy Kunc sypie śnieg. Z kominka rozchodzi się błogie ciepło. Siedzimy z Elizą przy herbacie zaprawionej majerankiem.
• Pani Elizo, czy pani umie gotować?
– Jak jest dużo gości, ściągam żakiet i staję przy kuchni. Czy umiem gotować? Nie wiem, ale gotuję dobrze. Jak nie wiedziałam, co zrobić, żeby kotlety de volaille się udały, pojechałam do hotelu „Unia” w Lublinie i dotąd stałam nad głową mistrzowi Klaczyńskiemu, aż zdradził mi sekret. Jak spróbowałam słynnego forszmaku w koszyczkach z ciasta, to dotąd chodziłam za starym panem Miłosławem, aż nauczył mnie robić koszyczki z ciasta. Znam wiele recept.
• A ta najważniejsza, na sukces?
– Trzeba bardzo chcieć. Jak się bardzo chce, musi wyjść. Jak kupiłam chatę, wiedziałam, że mi się uda. Jeśli mojemu ojcu z drenem w płucach udało się odbudować młyn i postawić tartak, to dlaczego mnie nie miałoby się udać. A poza tym? Stare zawołanie zakonu Templariuszy głosiło: „Tam skarb twój, gdzie serce twoje”. Jeśli robisz coś z sercem, dajesz ludziom skarb. Prędzej czy później go znajdą – uśmiecha się Eliza.