Od ponad tygodnia każdy dzień na lotnisku w Dęblinie wygląda podobnie: od rana do wieczora niemal bez przerwy startują i lądują śmigłowce.
W 1 Ośrodku Szkolenia Lotniczego, który jest częścią dęblińskiej uczelni, szkolenie na śmigłowcach przejdzie w tym roku 24 młodych adeptów latania. To nie tylko studenci drugiego, trzeciego czy czwartego rocznika. To również słuchacze kursów dla absolwentów wyższych uczelni cywilnych.
Każdy z nich będzie miał okazję usiąść za sterami Mi-2 albo SW-4 i spędzić w powietrzu kilkadziesiąt godzin.
Po promocji absolwenci kierunku pilot śmigłowca rozlatują się po całej Polsce i lądują np. w jednostkach w Tomaszowie Mazowieckim czy w Darłowie.
Na czym?
Na razie szkoła ma sześć wyprodukowanych przez WSK PZL Świdnik "Puszczyków”. W ciągu najbliższych dwóch lat do Dęblina ma przylecieć jeszcze 16 takich maszyn. Są one mniej więcej o połowę tańsze w eksploatacji od swoich poprzedników (Mi 2).
Póki co, śmigłowce nie muszą dzielić lotniska z samolotami. Studenci kierunku pilot samolotu na razie szkolą się w Radomiu. To z tamtejszego lotniska startują Bryzy, Orliki i Iskry. Kiedy skończy się remont pasa startowego, wrócą do Dęblina.
Jak lata uczeń?
Każdy taki dzień szkolenia rozpoczyna się od spotkania instruktora z uczniami. Zwykle jest ono dwie godziny przed lotem. Wtedy jest np. omówienie trasy lotu (jeśli to wylot na trasie, bo podchorąży może też np. latać po okręgu nad lotniskiem, pochodzić do lądowania i znów startować ). Podobne spotkanie jest obowiązkowo po każdym locie.
Przesiadka z lewego na prawy
• Ile godzin spędziła w powietrzu prawie instruktor?
- Dziś przekroczyłam 300. Latałam już miedzy innymi na Mi-2, SW-4 i Sokole. W tym tygodniu powinnam skończyć szkolenie instruktorskie i przesiąść się z lewego fotela na prawy.
• Jakie warunki trzeba spełnić, żeby zacząć szkolić się na instruktora?
- Przede wszystkim trzeba osiągnąć tzw. poziom trzeciej klasy, a potem są już loty instruktorsko-metodyczne.
• Od jak dawna jest pani związana ze Szkołą Orląt?
- Mieszkam tutaj od dziecka, tu się wychowałam. Kiedy osiem lat temu zdałam maturę postanowiłam, że pójdę na studia do Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych i zostanę pilotem. A że zawsze marzyłam o śmigłowcach, nie brałam pod uwagę innej możliwości i udało się.
• Pierwszy lot był...
- Fantastyczny! To było jeszcze w Białej Podlaskiej na Sokole. Wiadomo, że jest potężny stres, ale jak się już człowiek wzbije w powietrze to ogarnia go po prostu wspaniałe uczucie.
• Jak wygląda proces szkolenia przyszłych pilotów?
- Najpierw jest teoria, mnóstwo teorii, czyli kompleksowe przygotowanie naziemne. Na dwie godziny przed każdym lotem jest spotkanie z instruktorem, są wskazówki i omówienie zadania. Podobne spotkanie jest po locie, trzeba go omówić, porozmawiać o ewentualnych błędach.
• Ile godzin trzeba wylatać z instruktorem, żeby można było odbyć lot samodzielny?
- Około 36.
Trudne lądowanie
Rozmowa z Pawłem Lipskim, podchorążym III roku:
•Ile godzin dotąd wylatałeś?
- 17 godzin na Cessnie, 7 godzin na SW-4. To było na drugim roku. Teraz znów zaczynam szkolenie na SW-4.
•Najtrudniejszy element lotu?
- Dla mnie zdecydowanie lądowanie. I utrzymanie zawisu, bo SW-4 jest bardzo czułym śmigłowcem i to spora sztuka.
• A właściwie to dlaczego wybrałeś śmigłowce?
- Bo zawsze wolałem je od samolotów i zawsze chciałem zostać pilotem śmigłowca. Może to przez filmy o Wietnamie, bo tam śmigłowce zawsze były na pierwszym planie, one ratowały życie i docierały w takie miejsca, gdzie nie mogły dostać się samoloty. Latanie na śmigłowcu jest też według mnie dużo, dużo, dużo trudniejsze.
•Dlaczego?
- Bo w samolocie załatwia się wszystko drążkiem sterowym, a w śmigłowcu trzeba skoordynować ruchy dwóch drążków i pedałów. Tak w skrócie: drążek skoku ogólnego decyduje o wysokości lotu, drążkiem sterowym zmienia się pochylenia, a pedałami kierunek lotu.
•Za co dotąd dostałeś od instruktora największą burę?
- Nic nie przychodzi mi do głowy...