Jacek Bąk swoją karierę piłkarską rozpoczynał w lubelskim Motorze. Później grał m.in. w Lechu Poznań i Olympique Lyon. W reprezentacji Polski zagrał 96 razy i wielokrotnie był jej kapitanem. W biało-czerwonych barwach grał na trzech wielkich imprezach, mistrzostwach świata w 2002, 2006 i na mistrzostwach Europy w 2008 roku. Teraz kończy karierę
– W moim ukochanym Lublinie. Uwielbiam to miasto i w tym miejscu zawsze odzyskuję siły.
• Gdzie lubelscy kibice mogą pana najczęściej spotkać?
– Chyba w centrum. Szczególnie cenię sobie spacery po Starym Mieście. Nasza starówka jest trochę niedoceniana i chyba często nie zauważamy jej specyficznego klimatu.
• Sylwestrowe plany?
– Jeszcze ich nie mam. Niewykluczone, że zostanę w Lublinie.
• Koniec roku to czas podsumowań. 2009 r. może pan chyba zaliczyć do bardzo udanych...
– Z pewnością. Wprawdzie austriacka liga nie jest szczególnie porywająca, ale o zwycięstwa w niej nie jest łatwo. Po rundzie jesiennej znajdujemy się na trzecim miejscu w tabeli i realnie walczymy o mistrzostwo. Poza tym zakwalifikowaliśmy się do fazy grupowej Ligi Europy. Nie udało się wprawdzie wyjść z grupy, ale trzeba podkreślić, że mieliśmy bardzo silnych rywali. Athletic Bilbao, Werder Brema i Nacional Madeira to nie są "ogórki”.
• To już ostatni sezon w karierze Jacka Bąka?
– Wydaje mi się, że tak. Za pół roku zawieszę buty na kołku.
• Kończy pan karierę, grając w liczącym się w Europie klubie. Wielu polskich piłkarzy o takim zejściu z futbolowej sceny może tylko pomarzyć...
– To oznacza, że coś sobą reprezentuję. Utrzymywanie w tym wieku dobrej dyspozycji nie jest łatwe. Dlatego niezwykle cenię sobie to, że w wieku 36 lat mogę regularnie występować w klubie, który gra w europejskich pucharach.
• Lubelscy kibice mogą liczyć mecz pożegnalny?
– Wiele osób podsuwało mi taki pomysł. Ja jednak chcę zejść ze sceny bez specjalnego rozgłosu, więc meczu pożegnalnego chyba nie będę robił.
• Plany na przyszłość?
– Jeszcze nie wiem. Z pewnością będę chciał zostać przy piłce, bo tym zajmowałem się przez większość swojego życia.
• Jacek Bąk trenerem lub managerem? Czy to możliwe?
– Nie wiem. Chciałbym pomagać młodym ludziom i przekazać im jakąś część swojej wiedzy. Manager raczej nie kojarzy mi się za dobrze. Oni nie zawsze są w porządku.
• Jest pan również współwłaścicielem radia TokSport.
– Zainwestowałem w to radio pieniądze i cieszę się, że na razie idzie to w dobrą stronę. Na razie jesteśmy obecni w Internecie. W przyszłości zobaczymy, jak ten projekt rozwinie się.
• 96 meczów w narodowych barwach to imponujący wynik. Który z nich był najlepszy?
– Najczęściej wracam myślami do pamiętnego zwycięstwa nad Portugalią w eliminacjach mistrzostw Europy oraz do towarzyskiego meczu z Włochami w Warszawie. Wygraliśmy wtedy 3:1, a ja strzeliłem jedną z bramek. Nie zdobywałem ich za wiele, dlatego bardzo miło wspominam tamten moment.
• Z reprezentacją Polski wystąpił pan na trzech ważnych imprezach, mistrzostwach świata w Korei Japonii w 2002 r., mistrzostwach świata w Niemczech w 2006 r.
i w mistrzostwach Europy w Austrii i Szwajcarii w 2008 r. Ze wszystkich wracaliśmy na tarczy. Dlaczego?
– Trudno powiedzieć w kilku słowach. Z pewnością żałuję tego, że ani razu nie wyszliśmy z grupy i nie mogliśmy dać satysfakcji tym milionom kibiców w Polsce. Na każdej z tych trzech imprez popełniliśmy pewne błędy, ale nie ma sensu ich teraz roztrząsać. Gdybanie nic nie zmieni.
• W której reprezentacji panowała najlepsza atmosfera?
– W każdej czułem się dobrze i na kadrę zawsze przyjeżdżałem z miłą chęcią. Brak sukcesu na tych imprezach nie był kwestią atmosfery. Po prostu byliśmy słabsi od innych.
• Najlepszy trener?
– Trudno powiedzieć. Najmilej wspominam Andrzeja Strejlaua, ponieważ to on mnie wypatrzył. To świetny szkoleniowiec, chociaż nie miał rewelacyjnych wyników. A inni selekcjonerzy? Również byli dobrymi fachowcami. Od każdego z nich czegoś nauczyłem się.
• Janusz Wójcik, Jerzy Engel i Leo Beenhakker: wszyscy uchodzą za świetnych motywatorów. To prawda?
– Nigdy nie przepadałem za długimi odprawami. Na reprezentację przyjeżdżają profesjonaliści i każdy wie, co ma robić. Kilka minut konkretnej rozmowy wystarczy, aby pobudzić zespół. Długa, kilkudziesięciominutowa odprawa, najczęściej sprawia, że jestem rozkojarzony.
• Po nieudanym mundialu w Niemczech chciał pan zrezygnować z występów reprezentacji. Został pan w niej ze względu na Leo Beenhakkera...
– To była bardzo interesująca przygoda. Byłem ciekawy, jak Holender spisze się w naszym kraju. Pracował kilka lat w Realu Madryt, a tam nie zatrudniają byle kogo. Było widać po nim zupełnie inną myśl szkoleniową. Niezwykle cenię sobie okres współpracy z nim.
• W przebogatej karierze Jacka Bąka jest jeden bardzo ciekawy wątek. Jak wyglądał pana pobyt w Katarze?
– Uważam, że jest to liga podobna do polskiej. Tam są bardzo duże pieniądze i rzeczywiście, zarobiłem tam ich najwięcej. Nieznośne były jednak tamtejsze upały. Dobrze chociaż, że mecze rozgrywane były wieczorem, kiedy było "zaledwie” 30 stopni Celsjusza. W lidze katarskiej gra się bardzo technicznie, a akcje napędzane są głównie przez obcokrajowców. Gdyby ich nie było, to jej poziom znacznie obniżyłby się.
• Tam jednak nie dało się pojeździć na nartach, które są pańską pasją?
– Niekoniecznie. W Dubaju w Zjednoczonych Emiratach Arabskich próbują robić śnieg w specjalnie do tego przystosowanych halach. Właśnie tam Arabowie mogą szusować na dwóch deskach. To jednak dziwne uczucie, kiedy w hali jest –5 stopni Celsjusza, a na dworze +45 stopni.
• W którym klubie panowała najlepsza atmosfera?
– W RC Lens. To bardzo rodzinny klub. Gra w tym zespole była dla mnie ogromną przyjemnością. Tam zresztą zagrałem przeciwko Ronaldinho. Wówczas występował w PSG i był piłkarzem niesamowicie trudnym do zatrzymania. Grałem przeciwko wielu sławom, ale on sprawił mi najwięcej problemów.
• Przeniósł się pan tam z Olympique Lyon. Południe Francji patrzy na północ raczej z pogardą...
– Coś w tym jest. W Lyonie dało się odczuć burżuazyjny klimat. Na północy ludzie są zdecydowanie bardziej serdeczni.
• W Polsce o takiej atmosferze na stadionach, jak we Francji jednak możemy tylko pomarzyć...
– Chuligaństwo jest jeszcze obecne na polskich stadionach, ale idziemy w dobrym kierunku. Nasi kibice potrafią zrobić wspaniałą atmosferę na trybunach. To czuje się na boisku i pomaga nam dobrze grać.
• Wizyty w Poznaniu przy okazji meczu Pucharu UEFA pomiędzy Lechem Poznań i Austrią Wiedeń najmilej jednak nie będzie pan wspominał.
– Rzeczywiście, ale nie mam o to do nikogo żalu. Obraźliwe hasła czy przepychanki w hotelu były niepotrzebne. Przez tyle lat gry w piłkę nauczyłem się, jak być odpornym na takie "zagrania” kibiców.
• Jakie były najsłynniejsze kluby, w których mógł zagrać Jacek Bąk?
– Blackburn Rovers i Fiorentina. Z "Violą” byłem już nawet dogadany, ale ostatecznie nie doszło do sfinalizowania transferu.
• Wielu ekspertów widziało pana w Bundeslidze, ale do transferu do Niemiec nigdy nie doszło. Żałuje pan tego?
– Nie. Bardziej żałuję tego, że nie spróbowałem swoich sił w Anglii, bo czuję, że byłaby to liga dla mnie. Francja jednak też nie była zła, bo gra się tam piłkę techniczną, która jest bardzo ładna dla oka.
Największe marzenie?
– Życzyłbym sobie zdrowia. To jest najważniejsze.