Skrzynki z butelkami pełnymi mleka zamiast profesjonalnej scenografii. Fiat 125p sanitarka zamiast satelitarnego wozu transmisyjnego. Tak 25 lat temu wystartowała Telewizyjna Panorama Lubelska. Początek był skromny, ale program z Lublina oglądała nawet... zagranica
– O czym był pierwszy materiał? Nie pamiętam. To było tak dawno temu – wzdycha Krzysztof Karman, który poprowadził pierwsze wydanie Panoramy. O wiele lepiej pamięta emocje, które towarzyszyły tej audycji. – Byliśmy ludźmi z radia, którzy poczuli, że nadchodzi era telewizji i postanowiliśmy spróbować. Nie mieliśmy żadnego obycia telewizyjnego, ja miałem tylko kilkanaście czy kilkadziesiąt wejść w Telewizyjnym Kurierze Województw. To była w sumie totalna amatorka, my nie wiedzieliśmy, czy to wszystko w ogóle wypali, niewiele wiedzieliśmy o tym całym procesie, który jest potrzebny, żeby nagrany materiał pojawił się na ekranach. A proces był skomplikowany.
Telewizja walizkowa
Na samym początku Panorama Lubelska nie była nadawana na żywo, ale odtwarzana z taśmy. Dziś mamy komputery, a czas przetworzenia pliku audio lub wideo na taki czy inny format liczy się w sekundach. Wystarczy odpowiedni program zwany konwerterem. Wtedy za konwerter robiła Warszawa. – Materiały reporterskie były nagrywane na taśmie filmowej. Klisza była wywoływana w stolicy i tam przegrywana na taśmę działającą w nieużywanym już systemie Ampex i dopiero przywożona do Lublina – mówi Karman.
Teraz komputer sam mówi, kiedy film zostanie przekształcony z jednego formatu w drugi. Wystarczy śledzić pasek przesuwający się na monitorze. Gdy startowała Panorama dziennikarze w Lublinie nie wiedzieli, w którym miejscu między Lublinem a Warszawą jest taśma, na którą czekali. Mało tego, nie mogli nawet wiedzieć, czy taśma jedzie jeszcze od nich do stolicy, czy już wraca. Bo niby skąd mieli to wiedzieć, jak nie było komórek? – Dlatego utrudniony był też kontakt między redakcją a ekipą reporterską – wspomina Andrzej Baryła, obecny szef redakcji, wieloletni dziennikarz Panoramy Lubelskiej. – Umawialiśmy się w miejscach, gdzie był telefon, żeby się zorientować, co ekipa zebrała i czego od niej jeszcze oczekiwaliśmy.
Ciężko było nawet wyjechać w teren. – Podlegaliśmy pod radio i korzystaliśmy z taboru radia. Dwa razy w tygodniu mogliśmy brać samochód. Był to fiat 125p w wersji sanitarka, z którego wyrzucone były nosze i w nim mogliśmy wozić sprzęt – mówi Chwałczyk. – To była tak zwana telewizja walizkowa.
Z puszki i z butelki
Raczkująca Panorama była nadawana raz, dwa razy w tygodniu, czasami częściej. – Dzisiaj mamy cztery wydania dziennie: dwa poranne, główne i wieczorne – mówi Baryła.
Pierwsze studio mieściło się w budynku Radia Lublin. – Płytami pilśniowymi była wydzielona i odpowiednio oświetlona część powierzchni w dużym studiu koncertowym – opowiada Karman.
– Nie mieliśmy nikogo, kto by urządził jakoś to studio. Pamiętam jak Jarek Karwowski wymyślił sobie temat związany ze spółdzielnią mleczarską, a dekorację w studiu stanowiły skrzynki z butelkami pełnymi mleka – śmieje się Chwałczyk. – Potem było zabawnie, bo nie było co z tym mlekiem zrobić. Mleczarnia nie chciała go przyjąć z powrotem. A my, nawet gdybyśmy chcieli wszyscy wypić po 10 butelek, to i tak nie dalibyśmy rady. Skrzynki oddaliśmy mleczarni, a samo mleko poszło chyba na przerób na karmę dla bydła czy coś podobnego.
W trasę
Dziś mleko w telewizji służy wyłącznie do kawy przydatnej na porannych zebraniach, gdy ustala się tematy, nad którymi będą pracować reporterzy. Trzeba sprawdzić pocztę, podzwonić, przejrzeć prasę i w trasę. Każdego dnia po regionie rozjeżdżają się cztery ekipy reporterskie. Nawet szef Panoramy Lubelskiej przyznaje, że przydałoby mu się więcej ludzi. – Każdy dzień to sztuka kompromisu, żeby podawać jak najwięcej informacji z różnych miejsc, a możliwości mamy ograniczone. Mamy bardzo duży teren do obsłużenia, redakcje mamy w Zamościu i Białej Podlaskiej, a chcielibyśmy we wszystkich większych miastach, ale na to potrzeba dużo pieniędzy – mówi Baryła.
Ja was znaju!
Redakcje ulokowane w Białej Podlaskiej i Zamościu to nie przypadek. Wszystko przez to, jaki 25 lat temu był zasięg techniczny Programu 2, na którym miała i ma wejścia Panorama. – Nadajnik na dachu wieżowca przy obecnej al. Piłsudskiego wystarczał tylko do granic Lublina, a w Świdniku na ekranach była już taka kasza, że oglądał tylko ten, kto był bardzo uparty – przyznaje Chwałczyk. – Dobre zasięgi mieliśmy za to z nadajników w Łosicach w ówczesnym bialskopodlaskim i w Tarnawatce w zamojskim. Tam sięgaliśmy nawet za granicę i naszymi falami pokryty był duży obszar za Bugiem. Kiedyś przekonałem się o tym... na Węgrzech, gdzie pojechałem pod Budapeszt na międzynarodowe zawody spadochronowe razem z zawodnikami lubelskiego aeroklubu. Byli tam też skoczkowie z NRD i były też drużyny wojsk radzieckich. Nagle jeden z wojskowych mówi mi "Ja was znaju! Wy rabotajetie w tieliewidienje Lublin”. Ja się dziwię skąd on mnie zna tam, pod Budapesztem. A tu się okazuje, że on pełnił tam służbę, a pochodził zza Buga i tam nas oglądał. Byliśmy międzynarodową telewizją.
A jak się kartki skleją?
Teraz standardem we wszystkich programach informacyjnych jest to, że prowadzący mówią "z głowy”, czyli czytają z telepromptera. To urządzenie, na którym wyświetlany jest tekst, którym zapowiadane są przygotowane przez reporterów materiały. Tekst sam się przesuwa. Kiedyś takich udogodnień nie było. – Prowadzący starali się zapamiętać jak najwięcej z kartki albo wieszali je obok kamery. Była specjalna osoba do tego, by je przekładać. Ale jeśli jakaś kartka się podgięła, wtedy dziennikarz musiał sobie radzić sam mówiąc, co wie na dany temat – opowiada Baryła. Dziś wydawca programu, który odpowiada za ostateczny kształt danego wydania, może na bieżąco patrzeć, co piszą reporterzy. I sprawdzać jaki szykują sobie tekst, który przeczytają do mikrofonu i "przykryją” go nakręconymi w terenie zdjęciami. – Jeśli czegoś wydawca nie rozumie, może od razu spytać reportera, co chce przekazać.
Żeby widz widział
I choć kartek przewracać nie trzeba, to ludzi i tak potrzeba sporo, bo doszło sporo techniki. Przy każdym wydaniu musi być ktoś od kamer i ktoś od światła, żeby kamera widziała, a do tego ktoś od wizji, żeby widz widział to, co widzi kamera i żeby dostał obraz z właściwej kamery.