Zanim figura Jezusa zawisła nad ołtarzem, została prześwietlona przez... lekarzy.
- O tu jestem, tu - siostra Łucja Tańska pokazuje na fotografii malutką postać, na tle tysiąca innych, które przybyły na mszę świętą odprawianą przy parafii św. Rodziny w Lublinie.
Na innych zdjęciach siostra jest już znacznie bliżej Karola Wojtyły. Miała to szczęście, że znalazła się wśród stu osób, które przyjęły komunię z rąk papieża. Szczęściem dla niej było także to, że mogła uczestniczyć w przygotowaniach do wizyty. - Zostałam wydelegowana przez arcybiskupa Bolesława Pylaka. Pani sobie wyobraża, jaka byłam wtedy szczęśliwa? Ja, właśnie ja, zostałam wybrana - wspomina. - A muszę przyznać, że wcześniej zazdrościłam matce Róży, jednej z naszych betanek, że miała przyjemność spotkać się z Ojcem Świętym.
Dałam radę
Już w zimie zaczęła się intensywna praca. - Trzeba było pomyśleć o wyposażeniu pokoju, przyjęciu papieża - wylicza. - Było mnóstwo spraw organizacyjnych. Musiałam się nakombinować, jak zdobyć materiały na zasłony. A wtedy niczego w sklepach nie było. Trzeba było chodzić i spod lady załatwiać. Ale dałam radę. Bo ja mam takie zdolności.
Kablem z Lublina do Moskwy
Kobieta czekała jednak na nią. - Podeszła do mnie i powiedziała, że przyniosła mi kwiaty na urodziny. Ale nie o to jej chodziło. Od razu zaczęła zadawać pytania. Chciała wiedzieć, kto przyjedzie na mszę, jak idą przygotowania, co jeszcze musimy zrobić. Odesłałam ją do proboszcza. Służby bezpieczeństwa nas ciągle nachodziły. W dniu, kiedy przyjechał Jan Paweł II, podobno czołgi stały koło lasu.
Siostra pamięta, jak mężczyźni okablowywali mieszkanie, parafie. - Były wszędzie. Podejrzewaliśmy, że transmitują to, co tu się dzieje do Moskwy - mówi. - Cały czas patrzyli nam na ręce.
I nie tylko patrzyli. Kiedy siostry szykowały jedzenie dla Ojca Świętego, służby zażądały wcześniej tych potraw. - Wzięli i jedli. Kaszę gryczaną i zsiadłe mleko.
38 dni
Wszyscy robili też zdjęcia. Wchodzili na ołtarz i pstrykali fotki. - Tylko ja nie mam żadnego - denerwuje się Dobrosław Bagiński, dziś profesor Politechniki Lubelskiej, dwadzieścia lat temu autor projektu na ołtarz papieski.
Starało się o to kilkunastu plastyków i architektów. Propozycje oceniała specjalna komisja (w ich obradach uczestniczyli też pracownicy służb bezpieczeństwa).
Pomysł Bagińskiego wygrał. - Cała pielgrzymka Jana Pawła II związana była z sakramentami. W Lublinie udzielane były święcenia kapłańskie. Chciałem pokazać, że w eucharystii jest kapłaństwo.
Budowa ołtarza trwała 38 dni, po 16 godzin na dobę. Na środku stanął ogromny niebieski krzyż, otoczony połówkami hostii. W centralnym miejscu znalazła się figura Jezusa Chrystusa. - Kiedy już chciałem ją zespawać, poinformowałem o tym komisję. Wtedy dowiedziałem się, że odwiedzą mnie funkcjonariusze, którzy sprawdzą moje wykonanie - wspomina. - Umówionego dnia nie przyszli. Kolejnego też nie. Wtedy biskup powiedział, żebym już nie czekał i zespawał. Tak też zrobiłem.
Kiedy funkcjonariusze się o tym dowiedzieli, zbledli. Przylecieli do Bagińskiego z latarkami i prośbą o wywiercenie ośmiomilimetrowego otworu. Nic to nie dało, bo kontrolerzy nadal nie wiedzieli, czy czegoś w środku nie ukryto. - Wpadli na genialny pomysł: wezwali lekarza z Akademii Medycznej i nakazali mu prześwietlić figurę. Pamiętam, jak karetką podjechali na plac. Wyglądało to tak, jakby chcieli Pana Jezusa przebadać - śmieje się profesor.
Niebieski krzyż energetyczny
Tuż po mszy figura Jezusa miała stać się częścią nowo budowanego kościoła. Koncepcja jednak upadła. Podest i hostie zostały usunięte z ołtarza. Został tylko ogromy, niebieski krzyż z przyczepioną małą figurą Jezusa. - Została tylko metalowa konstrukcja, która przytrzymywała hostię. Przylgnęło do niej bardzo nieszczęśliwe określenie krzyża energetycznego. I, niestety, jest ono trafne.