Rozmowa z Krzysztofem Czyżewskim, dyrektorem artystycznym projektu Lublin 2016 ESK.
– Do wszystkich: osób prywatnych, artystów, społeczników, instytucji i organizacji pozarządowych. Do 20 stycznia pod adresem projekty2016@lublin.eu czekamy na projekty, które pomogą nam zbudować drugą aplikację. Co ważne, nie muszą to być profesjonalnie zaplanowane działania, ze szczegółowo rozpisanym budżetem. Bardziej chodzi nam o świeże i odważne pomysły i ludzi, którzy chcieliby się w ich realizację zaangażować. Chodzi o projekty długofalowe, które zaczną się teraz i będą miały swoją kulminację w 2016 roku, ale wcale się wtedy nie skończą. Inicjatywy nie tylko artystyczne, ale też edukacyjne, turystyczne czy sportowe.
•Jakieś przykłady?
– Rzeczy wielkie, ale nie w kategorii ogromnych budżetów czy festiwali. Projekty niepowtarzalne, oryginalne, wybiegające daleko do przodu. Pokazujące miasto, w którym dzieje się coś nowego w skali Polski czy Europy. A nie miejsce, które nadrabia zaległości. Mogą to być rzeczy małe, angażujące dzielnice czy grupy społeczne. Np. oryginalny sposób na dialog międzypokoleniowy czy pomysły na to, jak ciekawie ugościć przybyszów.
• Bo w Lublinie brakuje hoteli?
– Gościnność to wielka wartość wschodu. Potrafimy to robić inaczej, cieplej. Wierzę, że pojawią się takie pomysły, które zadziwią Europejczyków. Chciałbym na przykład, żeby zaangażowali się w to ludzie doświadczeni obcością, jak niepełnosprawni czy emigranci. Jako gospodarze dużo łatwiej odczytają problemy tych, którzy do nas przyjadą.
• Co pan myśli, gdy słyszy, że dyrektor jednego czy drugiego domu kultury "nie widzi interesu” w uzyskaniu tytułu Europejskiej Stolicy Kultury przez nasze miasto?
– Do tej pory różne instytucje kulturalne Lublina rzadko ze sobą współpracowały. Teraz tzw. kultura profesjonalna, jak muzea, powinna nawiązać dialog z kulturą alternatywną. To duże wyzwanie, nie tylko w obliczu starań o ESK. Bo dziś przyszłość jest we wspólnych działaniach. I galerie, i biblioteki, muszą to w końcu zrozumieć. Będę robił wszystko, by ich przekonać, że jednak warto. Że na tym skorzysta nie tylko Lublin, ale i cały region.
• W jaki sposób?
– Na bardzo wielu płaszczyznach. Tytuł ESK daje nam możliwość sprowadzenia wielkich zjawisk artystycznych, wybitnych osobowości, których działanie nie ograniczy się tylko do Lublina. Będziemy też kształcić nowych menedżerów i animatorów w całym regionie. A jeżeli będziemy szukać nowych szlaków turystyczno-kulturowych, to przecież nie możemy się ograniczyć tylko do Lublina.
• Czy pisząc aplikację, wzorujecie się na innych miastach, którym się udało już zdobyć ten tytuł?
– Mamy pewne punkty odniesienia. Ciekawym przykładem jest na przykład austriacki Linz czy Liverpool. Ale naszym zadaniem nie jest powielanie starych pomysłów, a wygenerowanie zupełnie nowej jakości.
• Jak pan myśli, ilu mieszkańców Lublina w ogóle wie o tych staraniach?
– Wszyscy mi wokół powtarzają, że projekt jest bardzo słabo rozpropagowany. Ale ostatnie badania DNA miasta pokazały coś zupełnie innego. Okazuje się, że Lublin jest najbardziej uspołeczniony ze wszystkich miast na tzw. krótkiej liście. W sensie wiedzy, zaangażowania i wiary w zwycięstwo jesteśmy na pierwszym miejscu. Ale to wcale nie znaczy, że cel został osiągnięty. Nadal chcemy dotrzeć z informacją do jak największej liczby mieszkańców. Stąd też pomysł z otwartym naborem wniosków. A w styczniu w mieście pojawią się punkty informacyjne ESK i tzw. półki ESK z książkami i materiałami na temat Europejskiej Stolicy Kultury.
– Duża bariera psychologiczna. Lublinianin musi przestać mówić, że ktoś jest zbyt ambitny. Musimy mieć odwagę przełamać ten próg. Musimy poczuć się w mocy prezentowania Polski w Europie. I zrozumieć, że kultura może pełnić rolę potencjału rozwojowego. Potrzebujemy ESK, by nasze słabości czy niedociągnięcia nadrobić.
• Nasi najwięksi konkurenci?
– Od samego początku konkurencja była bardzo wyśrubowana. A piątce, która znalazła się na krótkiej liście, nie ma już słabych miast. Ale wydaje mi się, że największy bój stoczymy z Wrocławiem i Gdańskiem. Są większe, bogatsze, z dużymi europejskimi imprezami na koncie. To z jednej strony siła, ale i słabość. Bo może się okazać, że już więcej osiągnąć nie mogą. A Lublin do tej pory nie miał niczego tak dużego w skali europejskiej. Projekt ESK ma szansę dokonać tu zmian na niebywałą skalę.
• Budżet miasta to wytrzyma?
– Nie budujemy aplikacji na zasadzie wydmuszki, czegoś kompletnie oderwanego od rzeczywistości. Projekt będzie raczej pomagał w mądrym zarządzaniu, niż dodawał dodatkowych ciężarów i kłopotów. Dostarczy miastu świetnych fachowców i ekspertów czy większe możliwości pozyskania funduszy europejskich. Większość planowanych inwestycji to procesy, które toczą się niezależnie od ESK. I nie mamy takich obciążeń jak inwestycje na Euro 2012. Eksperci też o tym wiedzą.
• Nasze mocne strony?
– Aspekt wschodni. Bylibyśmy najdalej na wschód wysuniętą stolicą kultury. Dla Europy to bardzo ważne. No i nie ma drugiego takiego miasta w Polsce, a może i całej Europie, gdzie jest tak wiele animatorów i środowisk zaangażowanych w kulturę, ale niezwiązanych z żadną instytucją. Nazywam ich artystami miasta. To ogromny potencjał, wielki skarb Lublina.
• Jest plan B na ewentualność gdyby nam się nie udało?
– Jest, ale nie mogę zdradzić szczegółów. Najważniejsze jednak jest to, że budujemy coś trwałego dla miasta, strategię działań do 2020. Ten tytuł to wielka szansa, ale nie jedyna alternatywa. Na ESK wszystko się nie kończy.