Małgorzata Zdziechowska pochodzi z Lublina, ale od kilkunastu lat mieszka w Warszawie. Często podróżuje po świecie. Efektem tej pasji jest książka „Zwierzaki podróżniczki Gosi”
• Jak panią najlepiej określić: dziennikarka, podróżniczka, blogerka, miłośniczka zwierząt?
- Normalnie powiedziałabym dziennikarka, ale ponieważ pretekstem rozmowy jest książka, odpowiem, że miłośniczka zwierząt, bo cała pasja wzięła się z ogromnej miłości do nich. W pewnym momencie całe swoje życie podporządkowałam zwierzakom.
• Ile zwierząt ma w domu ich miłośniczka?
- Mam kota. Kiedy wyjeżdżam zawsze organizuję mu dobra opiekę. Przez częste wyjazdy nie mogę sobie pozwolić na posiadanie większej ilości czworonogów, ale Major Ram jest dla mnie bardzo ważny.
• A skoro przy wyjazdach jesteśmy: jaką pierwszą podróż pani pamięta?
- Pamiętam podróże do Bułgarii jeszcze w czasach PRL-u, kiedy stało się godzinami, a może nawet całymi dniami na granicy. Mama rysowała nam wtedy lalki na papierze i wycinała, żebyśmy miały się czym bawić. Jeździliśmy całą, czteroosobową rodziną maluchem z przyczepką. Mieszkaliśmy na campingach, ale zdarzało się, że też w samochodzie: tata na zewnątrz, mama z siostrą na przednich siedzeniach, a ja na tylnym siedzeniu. Na campingach zawsze przybłąkiwały się do nas psy, które dokarmialiśmy i z którymi się bawiliśmy, a jak wychodziliśmy strzegły naszego namiotu.
• Kolejne podróże to…
- Zwiedziłam pół świata: Australię, Chiny, Japonię, Tajlandię, RPA, Suazi, niemal całą Europę, Boliwię, Brazylię, USA, Meksyk, Kubę, itd. Najbardziej zapadły mi w pamięć Kuba i Indie. Kuba jest przepiękna i poznałam tam wspaniałych ludzi. Indie są niesamowite, kolorowe, pełne kontrastów. Ale serce zostawiłam chyba w RPA. Byłam tam wielokrotnie ze względu na różne wolontariaty, a przy okazji zwiedzałam. Byłam m.in. w małej wiosce plemienia Sigagule. Wielu jej mieszkańców, a przede wszystkim dzieci, nigdy nie widziało białej osoby. Dotykały moich włosów i paznokci. Jedna dziewczynka włożyła mi nawet lizaka do buzi, upewniając się potem, że każdy widzi, że polizała go po mnie. Dzieciaki z wioski cały czas biegały za mną. Jednak moim ukochanym miejscem w RPA są Góry Smocze, które nie przestają mnie zachwycać. Uwielbiam też Czarnogórę, która jest przepiękna. Podczas wolontariatu z pandami poznałam natomiast wielu Chińczyków, pracowników ośrodka. To byli bardzo serdeczni ludzie. Ciągle zapraszali mnie, żebyśmy gdzieś wyszli. Nauczyli mnie grać w majonga. Namówili, żebym poprowadziła lekcję angielskiego w miejscowej szkole. Jak pani widzi ciężko się zdecydować. Każdy kraj ma w sobie coś wyjątkowego.
• Czy wyjazd na wolontariat jest najlepszym sposobem na zwiedzenie świata?
- Nie sądzę. Pracując przez cały tydzień trudno znaleźć wolny czas. Żeby móc zobaczyć świat trzeba połączyć podróżowanie z wolontariatem. Zostawić kilka dni tylko na ten cel. Sam wolontariat natomiast to ciekawy sposób na poznanie ludzi z całego świata, w różnym wieku, o różnych profesjach, z różnymi poglądami, różnych kultur…
• Czego szuka pani w podróżach?
- Kiedyś szukałam kontaktu z ludźmi. Chciałam poznawać nowe kultury. Nie jestem typem, który leży na plaży. Lubię zwiedzać. Kocham przyrodę. Lubię, jak coś się dzieje. Teraz chcę spędzać tyle czasu, ile to możliwe ze zwierzakami. Przebywanie z nimi daje najpiękniejsze przeżycia.
• Które ze zwierząt opisanych w książce jest pani najbliższe?
- Każde jest dla mnie na swój sposób wyjątkowe. Niezwykła więź łączyła mnie z lampartem Zorro, który od pierwszego mojego dnia w ośrodku przychodził do mnie. Dosłownie wchodził mi w ramiona, żeby się do mnie przytulić. Strasznie pokochałam tego łagodnego kota. Kiedy wyjeżdżałam i poprosiłam, żeby przyszedł się pożegnać polizał mnie po twarzy. Potem zeskoczył z platformy, na której stał, żebym go mogła jeszcze pogłaskać. To był jeden z najbardziej niesamowitych momentów w moim życiu.
Wilczyca Nikita była dla mnie niemal jak siostra. Wyczekiwała mojego przyjścia. Lizała po twarzy, a potem się odwracała, żebym ją głaskała. Była też moja ukochana gepardzica Eden. Ledwie do niej podchodziłam, a ona już mruczała. Starałam się ją karmić, bo była niejadkiem, ale pod koniec mojego pobytu zaczęła ładnie jeść.
• Z miłości zrodziła się książka o pani ulubieńcach.
- Tak, chciałam się podzielić moimi niezwykłymi przeżyciami z większym gronem odbiorców. Przedstawić im niesamowite zwierzęta, zwrócić uwagę na ich problemy, zarazić ich moją miłością. W książce opisałam kilka znanych gatunków jak nosorożec czy lampart i mało znanych jak czepiak czy pakarana.