Polska to jest dziwny kraj – wyjaśniała humoreska, którą w słusznie minionej epoce PeeReLu kolportowano jako artykuł francuskiej gazety. Była to wyliczanka absurdów życia codziennego w owym czasie. Teraz, jako Europejczycy pełną gębą, dworowaliśmy sobie z burmistrza pewnego hiszpańskiego miasteczka, którzy zakazał mężczyznom wychodzenia do barów w czwartki.
Telewizja pokazywała zdumione kobiety i oburzonych mężczyzn, którzy deklarowali, że pójdą na piwo kiedy zechcą, nawet jeśli we czwartki będą musieli zapłacić za to karę. Żaden z komentatorów nie rozwodził się zbytnio nad tym, że grzywny za nielegalne picie stanowić mają fundusz na pomoc ofiarom przemocy. To nie jest już zbyt śmieszne. Podobnie jak nie śmieszą nas również absurdy legislacyjne z naszego własnego podwórka.
Ot, weźmy chociażby na przykład znak drogowy ustawiony przy ul. Zbożowej w Lublinie, którego fotografia już przed dwoma lata obiegła prasę ogólnopolską. Widnieje na nim ostrzeżenie przed głęboką kałużą i zalecenie objeżdżania jej bocznymi uliczkami. Pokornie stosują się do tego nawet autobusy MPK, które ledwie się mieszczą na wąziutkich jezdniach. Przejazd przez kałużę kończy się jednak zgaśnięciem silnika i dziesięciozłotowym mytem, pobieranym przez okolicznych wyrostków za wypchnięcie auta.
Płacą kierowcy prywatnych pojazdów. Jak bowiem komunikacja miejska mogłaby rozliczyć taki wydatek? Drogowcom nie przyszło jednak do głowy, aby drogę naprawić. Władcom szos nie przyszedł również do głów żaden pomysł jak wyremontować inne jezdnie. Bo i po co? Łatwiej przecież w czasie upału zakazać po nich jeździć ciężarówkom.
W Europie takie rozwiązanie to czyste kuriozum. Ale co tam! Kto by sobie tym głowę zawracał! Nikt. Tak jak i niewielu decydentów wnika w inne rozwiązania komunikacyjne Zachodu. Tam się jeździ rowerami po specjalnie wyznaczonych ścieżkach po całym mieście. Są też zakazy poruszania się cyklistów po drogach szybkiego ruchu. U nas rowerzysta może legalnie przejechać parę kilometrów wzdłuż Bystrzycy.
Z drugiej jednak strony nigdzie nie ma znaku zakazującego jazdy rowerem. Automobiliści mogą wprawdzie powoływać się na przepisy zakazujące utrudniania ruchu, niemniej, cykliści mogą ten argument odwrócić: to samochody są zagrożeniem. Ale nie o to chodzi, kto kogo przekrzyczy. Chodzi o więcej kultury i zdrowego rozsądku.
Czego można jednak wymagać od prostych kierowców, kiedy przykład prawnego bezhołowia idzie z najwyższych stopni władzy?