Minister spraw wewnętrznych i administracji Krzysztof Janik ogłosił niedawno publicznie, że nie widzi powodów, by państwo polskie finansowało ratowanie osób uprawiających sporty ekstremalne. Rzecz szła o obiecany dla GOPR śmigłowiec. Janik stwierdził, że śmigłowca nie będzie, bo niby dlaczego miałby go otrzymać akurat ta spośród tysięcy organizacji pozarządowych? Minister dodał przy tym, że turyści powinni wykupywać sobie ubezpieczenia i stad powinny być wypłacane środki w razie wypadku.
Rozumiem, że Krzysztof Janik dba o finanse państwa. Gdzie się da, tam trzeba oszczędzać. W końcu nikt w góry nie musi chodzić. Tym bardziej, że są niebezpieczne – można z nich spaść albo się zgubić. I wtedy kłopot – trzeba szukać delikwenta. A to sporo kosztuje. A jak się jeszcze okaże, że niedołęgę trzeba zawieźć do szpitala, to znowu zapłaci Narodowy Fundusz Zdrowia. Można by więc zastrzec, że takie przypadki nie podlegają finansowaniu ze składki na zdrowie. To żadna nowość, bo był już pomysł, żeby za leczenie ofiar wypadków drogowych płaciły firmy ubezpieczeniowe. Bo dlaczego wszyscy obywatele mają ponosić koszty piractwa na drodze?
Ponieważ popieram oszczędności, uważam, że należy pójść jeszcze dalej niż proponuje minister Janik. Prawo do ratowania i leczenia w ramach funduszu zdrowia należy odebrać nie tylko uprawiającym sporty ekstremalne, ale i tym, którzy chorują na własne życzenie. Palacze nie powinni być leczeni za darmo na onkologii, a nadużywający alkoholu niech sami płacą za kurowanie schorowanej wątroby. Grubasy albo niech się odchudzą, albo zbierają pieniądze na prywatne leczenie. Otyłość wszakże powoduje całą masę schorzeń – cukrzycę, choroby krążenia, zmiany w układzie kostnym. W Ministerstwie Zdrowia należy opracować specjalną listę takich chorób. Znajdą się na niej m. in. wrzody żołądka (nie należy się denerwować!), alergie (jak trawa pyli, trzeba siedzieć w domu, a nie latać po dworze!) oraz narkomania. Należy też przestać finansować geriatrię – niech starcy umierają bez zbędnej zwłoki i nie obciążają budżetu.
W skali całego kraju to dopiero będą oszczędności! Ci, co uprawiają sporty ekstremalne, stanowią w końcu znikomy procent społeczeństwa. Grubasów, alergików, narkomanów czy palaczy i trunkowych mamy przecież znacznie więcej.
No i nie brakuje nam przecież polityków. Oni też niech sami płacą za swoje choroby zawodowe. Polityka to w końcu zajęcie bardziej ryzykowne niż sport ekstremalny. Zawał, wylew, marskość wątroby (ach, te bankiety...) – to tylko niektóre ze schorzeń, grożących uprawiającym politykę.
Niech zatem posłowie ze swoich diet zaczną finansować lecznicę dla VIP-ów.