Kierownik, wielki żółty niedźwiedź przybył z Pomorza. Jechał do Lublina rejsowym autobusem. Kierowca nie dał się przekonać,
że to zwykły pluszak i normalnie sprzedał mu bilet. Siedział przy oknie z biletem w łapce.
A wszystko zaczęło się od Synka
Gospodarze prowadzą chór "Szczygiełki”. Podróżują z nim po świecie i starają się z każdego miejsca sprowadzić pluszowego stworka do kolekcji.
- Mamy na razie 200 misiów. Z najróżniejszych stron świata - wyjaśniają.
Pierwszy był Synek. Otrzymali go jako jedną z nagród na Festiwalu Piosenki Dziecięcej w Kielcach. Przyjechał z nimi do Poniatowej. I tak zaczęła się rodzić pasja.
Ostatnim nabytkiem jest El Negrito Mexicano. Zupełnie czarny psiak. Ale trochę misiowaty. Przybył do Poniatowej prosto z Ameryki Środkowej.
- A to jest miś przedrzeźniacz. Misiu, misiu, misiu - mówi do niego Witold. - Misiu, misiu, misiu - odpowiada mały pluszak. - A ten to prawdziwy gwiazdor. Uwielbia oklaski - pokazuje na jasnobrązowego niedźwiadka w niebieskiej koszulce. - Te dwa francuskie miśki śpiewają w duecie - mówi. I od razu uruchamia mechanizm. W jednej chwili cała sala rozbrzmiewa francuską melodią.
Dorosły facet z misiami...
- Mąż jest czasami jak znudzone dziecko. Najpierw zachwyca się jakimś pluszakiem, a potem odkłada go na półkę i już chce mieć nowego - wyjaśnia Danuta. - Ale połowa misiów jest moja - dodaje. - Nieprawda, właśnie, że są moje - oburza się pan Witold.
Jaki jest mężczyzna, który uwielbia misie? - pytam.
- Z jednej strony dziecinny. - Witold akurat siedzi w fotelu i coś tłumaczy Synkowi. - A z drugiej strony to choleryk. Dla niektórych ludzi wiadomość o dziwnej pasji Witolda to prawdziwy szok. Ale przynajmniej znajomi mają łatwo. Wiedzą, że miś to najlepszy prezent - mówi pani Danuta.
W domu miśki są wszędzie. Cały czas towarzyszą rodzinie.
- Śpię z Lessi w Poniatowej, w Lublinie z Papa Bear i Negri. - A żona? - Oj żona śpi razem z nami - śmieje się Witold.
Misie z historią
Każdy pluszak ma jakąś historię.
Mokry miś pochodzi z Niemiec. Witold zobaczył biedaka na autostradzie. Leżał na środku drogi. Pomiędzy rozpędzonymi samochodami. - Nie mogliśmy go zostawić. Od tamtej pory, już jako Mokry, mieszka w naszym domu - wyjaśnia.
Tajemnicza Znajda to prawdopodobnie Japończyk. - Leżał sobie na lotnisku w Tokyo. Zabrali go. W zasadzie to nawet nie wiadomo, czy pochodzi z Kraju Kwitnącej Wiśni. Może zgubiło go jakieś dziecko z dalekiego lądu? A może mieszkał na przykład na Madagaskarze?
- Papandevalorokomundoronikolakorulowszczątko - mówi jednym tchem Witold Danielewicz. I wbrew pozorom to nie jest słowo z egzotycznego języka, ale imię czerwonego słonia. Przywiozły go dzieci ze szkoły muzycznej w Opolu Śląskim. - Zaprosiliśmy je do nas po tym, jak dosięgła ich powódź. Woda zalała im całą szkolę. Podarowały nam tego zwierzaka w dzień swojego wyjazdu. Imię już mu nadały. Pozostało się go tylko nauczyć, a to nie było proste - mówi ze śmiechem Witold - Ale teraz jak go przedstawiam dzieciom, to zawsze wzbudzam ich podziw.
Kierownik, wielki żółty niedźwiedź, przybył z Pomorza. Jechał do Lublina rejsowym autobusem. Kierowca nie dał się przekonać, że to zwykły pluszak i normalnie sprzedał mu bilet. Siedział przy oknie z biletem w łapce.
- A to jest Likuś, prześliczny prawda? - przedstawia pluszowego szczeniaka Witold. Psiak od razu zwraca na siebie uwagę. Ma takie smutne oczy, że natychmiast chce się go pogłaskać i przytulić. - Zobaczyłem go na wystawie i wiedziałem, że muszę go kupić. Okazało się, że kosztuje połowę mojej pensji. Musiałem go mieć!
Trzeba zrobić wystawę!
- Tak pomyśleliśmy w zeszłym roku - mówi Danuta. Dla jej potrzeb powstał KPW - Komitet Pana Witka. Należą do niego 4 dziewczynki Agnieszka, Agatka, Asia i Iza. Wszystkie pomagały przy organizacji imprezy. A było co robić. Oprócz 200 misiów państwa Danielewiczów dzieci z chóru przyniosły jeszcze 300 własnych. Wszystkim założono misiowe paszporty. Zapisano w nim rok urodzenia, kraj, z którego pochodzi i obowiązkowo imię pluszaka.
Po wystawie dzieciaki oprowadza Witold. - Przygotowałem dla nich prawdziwy monodram - śmieje się. - Opowiadam im o misiach. Mówię jakie są niedobre i jak się źle zachowują. Włażą do lodówki. Muszę je ganiać po całym domu. Wyjadają miodek i zawsze się nim całe uciapią. Dzieci ze zdziwienia otwierają szeroko oczy. Potem widzę roześmiane buzie. Wtedy nawet stale smutny miś zaczyna się uśmiechać.