• Podobno kształtują nas wczesne lata życia. Jakie więc było dzieciństwo Macieja Orłosia?
– Choć urodziłem się w Warszawie, pierwsze pięć lat swojego dzieciństwa spędziłem w Bieszczadach. Oboje rodzice pracowali w Solinie przy budowie zapory. Myślę, że ten pobyt w Bieszczadach dobrze wpłynął na moje zdrowie...
• Czy, jako dziecko, objawiał pan jakieś talenty?
– Od piątej klasy szkoły podstawowej, już w Warszawie, występowałem w dubbingu, podkładałem głos w wielu filmach dziecięcych. Ale nie tylko, bo np. w serialu o Johannie Straussie użyczałem głosu młodemu kompozytorowi. Opłacało się to zajęcie sowicie. Za jedno honorarium kupiłem sobie rower.
• Pana synowie też otarli się o aktorstwo?
– Młodszy syn, Antek, wcześnie poszedł w moje ślady; mając osiem miesięcy, zagrał synka Zbyszka Zamachowskiego w filmie „Tak, tak”. Natomiast Rafał, w wieku 10 lat, wystąpił u mojego boku w noweli telewizyjnej Krzysztofa Zanussiego „Słaba wiara”. Zagrał mojego syna. Wprawdzie wypowiedział pół zdania, ale ten moment został odnotowany przez ZAIKS i do dziś otrzymuje tantiemy.
• Początek, po studiach aktorskich, chyba był udany?
– Zagrałem główną rolę w „Indyku” Mrożka. A jednak większą satysfakcję przyniosło mi szkolne przedstawienie (studentów czwartego roku) „Czekając na Godota” S. Becketta w reżyserii Antoniego Libery.
• Pociągała chyba pana praca zawodowa jako aktora, skoro zdecydował się pan pogłębiać wiedzę w Londynie?
– To było stypendium aktorskie British Council, o którym zacząłem myśleć w 1984 roku. Znalazłem się na rocznym kursie dla cudzoziemców, gdzie przeważali stypendyści bogatych rodziców ze Stanów Zjednoczonych, Kanady, Australii. To było ciekawe doświadczenie, bo musiałem grać w obcym języku, a dramaturgię Szekspira poznałem od podszewki.
• Dlaczego więc, mimo tych doświadczeń, zrezygnował pan z aktorstwa?
– Aktorstwo nie zapewniało mi bytu. W Teatrze Ateneum, w którym byłem na etacie, po prostu nic nie grałem. Dyrektor powiedział, że nie ma wobec mnie planów. A ja miałem już rodzinę, dobiegałem do trzydziestki, czyli byłem w wieku, w którym warto coś wiedzieć o swojej przyszłości.
• Trafił pan do mediów...
– Zostałem prezenterem „Teleexpressu”, programu informacyjnego, w którym pracuję na swój sukces własnym głosem i własną twarzą.
• Ale nie zasklepia się pan w tej roli prezentera, lecz ma na swoim koncie programy autorskie, choćby: „A to Polska właśnie”, „Oko w oko” czy obecnie „Trochę kultury”.
– „A to Polska właśnie” było widowiskiem telewizyjnym, natomiast bliskie mi „Oko w oko” – serią wywiadów ze znanymi gwiazdami światowego formatu. Przeprowadziłem ponad 70 rozmów, połowę z artystami zza granicy.
• Który z rozmówców utkwił panu szczególnie w pamięci?
– Wyjątkową postacią był Bill Gates, człowiek z innej, nie artystycznej branży, ale bardzo interesujący. Sympatycznie wspominam też spotkania, które łączyły się z dalekimi wyjazdami, często za ocean, np. z Anthony Hopkinsem czy Anthony Quinnem. Dobrze rozmawiało mi się z Meryl Streep, Tiną Turner (z nią wyjątkowo w Moskwie), z Joe Cockerem, Jimi Jarmushem. Tyle że wywiad z Jarmushem nigdy nie pokazano na antenie, gdyż obraz się nie zarejestrował, a jedynie dźwięk. Nastąpiła awaria w kamerze.
• Jak pan ocenia siebie jako człowieka. Czy można z takim żyć?
– Nie bywam łatwy we współżyciu i kontaktach z innymi, choć potworem też nie jestem. Obcowanie ze mną nie jest jakieś wyjątkowo trudne, ponieważ nie należę do osób chimerycznych, ani do tych, którym tzw. palma odbiła. Staram się łączyć obowiązki zawodowe z rodzinnymi. Mam trzech synów, jestem dwukrotnie rozwiedziony.
• Ma pan specyficzne poczucie humoru przed kamerą, wykorzystuje drobne sztuczki aktorskie, umie w odpowiednim momencie przymrużyć oko...
– Mimo iż „Teleexpress” jest poważnym programem informacyjnym, to wyróżnia się troszkę lżejszą formułą. I osoba, która prowadzi ten program, ma przyzwolenie, żeby zachować się inaczej przed kamerą, niekiedy zażartować, puścić oko do widza. Jednym słowem, jest w tym programie miejsce na poczucie humoru.
• Jaki wpływ na pana wychowanie wywarł ojciec, znany pisarz i publicysta?
– Ogromne. Zawsze byłem dumny z tego, że ojciec myślał niezależnie. Był pisarzem opozycyjnym i dzięki niemu ja się angażowałem w działalność konspiracyjną w sensie współpracy z wydawnictwami podziemnymi. Kolportowałem książki, niezależne pisma, przegrywałem kasety audio z koncertami Jacka Kleyfa czy recytacjami poezji Miłosza przez Halinę Mikołajską... Było tego dużo, a ja miałem sprzęt i mogłem to powielać. A potem rozprowadzać...
• O kobietach powiada pan, że nie ważne co mają w głowie, ważniejsza jest uroda...
– Ja tak powiedziałem? Chyba żartobliwie, bo nawet najpiękniejsza kobieta, jeśli jest pozbawiona pewnych umysłowych zalet, bystrości umysłu, inteligencji, poczucia humoru, to bardzo dużo traci.
• Czy trudno być osobą publiczną?
– Popularność ma więcej plusów niż minusów. Ludzie są do mnie życzliwie nastawieni, są zadowoleni z tego, że mogą ze mną porozmawiać. W zasadzie nie spotykam się z oznakami wrogości czy niechęci. Minusy są takie, że dużo ludzi chce mnie absorbować różnymi sprawami, na co nie zawsze mam ochotę i czas. I wtedy często rozważam ... zmianę numeru telefonu.