(fot. Aneta Sarna-Blachani)
Na Lublin patrzymy głównie przez pryzmat Starego Miasta, które jest piękne i fotogeniczne, ale to jednak Śródmieście jest dla mnie niekończącą się inspiracją, może dlatego, że tego piękna trzeba tam poszukać – rozmowa z Anetą Sarną-Blachani, autorką zdjęć do albumu „Lublin w czasach secesji”
Skąd u pani zainteresowanie tematyką Lublina? Czy to bliskie dla pani miasto?
- Odkąd pamiętam, Lublin jest moim ulubionym tematem do zdjęć, a w szczególności Śródmieście, gdzie mieszkam od ponad 20 lat. Czasem jest tak, że najprostsze rzeczy okazują się najlepsze – ja po prostu zaczęłam fotografować swoje najbliższe otoczenie. Jakiś czas temu, gdy pracowałam jako fotoreporter w jednej z lokalnych gazet, wyrobiłam w sobie nawyk zabierania ze sobą aparatu zawsze i wszędzie, nawet gdy szłam tylko po bułki do sklepu. Bo nigdy nie wiadomo co cię spotka i co zachwyci. Ten nawyk pozostał do dziś, poza tym moją najlepszą rozrywką jest włóczenie się z aparatem po nieznanych zaułkach, podwórkach i wnętrzach starych budynków w poszukiwaniu nowych kadrów.
Dlaczego akurat secesja?
- Większość pięknych kamienic w Śródmieściu powstała na przełomie XIX i XX wieku, czyli w czasach secesji – stąd pomysł na album. Secesja to dla mnie jako fotografa zagłębie patyny, kolorów oraz faktur. Od zawsze ciekawiły mnie kamienice, te ogromne okna, wzorzyste płytki na klatkach schodowych, monstrualne bramy niczym portale do innego świata i drewniane schody skrzypiące pod każdym krokiem - pobudzały one moją wyobraźnię i były źródłem pomysłów na zdjęcia. Stare budynki mają w sobie jakąś magię, taki namacalny klimat miasta z dawnych czasów. Na Lublin patrzymy głównie przez pryzmat Starego Miasta, które jest piękne i fotogeniczne, ale to jednak Śródmieście jest dla mnie niekończącą się inspiracją, może dlatego, że tego piękna trzeba tam poszukać.
Poza tym, to ciekawy i fascynujący temat, myślę że warto pokazać ponadczasowe piękno, jakie skrywają stare kamienice, tym bardziej że krajobraz miejski wokół nas stale się zmienia.
Jak wygląda secesyjny Lublin? Czy może dorównać pod tym względem zachodnim metropoliom? A może ma swój własny, niepowtarzalny styl?
- Secesyjny Lublin jest nieoczywisty i hmmm... ukryty :) W większości przypadków trzeba tej secesji poszukać, wydobyć ją z zakamarków.
Najłatwiej chyba dostrzec lubelską secesję w metaloplastyce – wystarczy popatrzeć na balkony w centrum miasta, zajrzeć na klatki schodowe kamienic, gdzie często spotkamy kute balustrady. Mamy też w Lublinie kilka spektakularnych bram wjazdowych z motywami floralnymi, których mogą pozazdrościć nam miasta z zachodniej Polski. Niedawno, na przykład, na jednej z facebookowych grup miłośników detali architektonicznych we Wrocławiu zachwycano się bramą z „naszej” ulicy Narutowicza. Przez to, że lubelska secesja nie miała takiego rozmachu jak w zachodnich metropoliach, album jest w dużej mierze złożony z detali. Tak jak wspomniałam, trzeba ich tylko poszukać...
Pozostało tu niewiele kamienic kompletnych, gdzie styl secesyjny widać od góry do dołu, przeważnie w jednej odkrywałam przepiękny piec, w drugiej sztukaterie, inna miała piękną do sfotografowania fasadę, za to w środku była już wyremontowana, jeszcze w innej zachowały się oryginalne parkiety, a nawet tapeta z 1912 roku. Za to wszystko razem zebrane w całość pokazuje niesamowite bogactwo tej epoki w Lublinie.
Nie jestem historykiem sztuki, więc moje postrzeganie tych wartości jest bardzo subiektywne i specyficzne, ale wystarczy spojrzeć na budownictwo z tamtego okresu - nikt nie robi teraz tak pięknych drzwi czy okien... Klamki z tamtych lat to małe dzieła sztuki, a okna z kolorowymi witrażami przez które przedziera się słońce robią efekt wow, nawet gdy są odrapane.
Nieraz podczas moich poszukiwań zdarzało się, że ludzie dziwili się czego ja tak naprawdę szukam. „Secesja? W Lublinie? Niech pani jedzie do Wiednia, jaka to u nas jest secesja?!”mówili.
Często przechodzimy obok różnych budowli lub obiektów i nie zdajemy sobie sprawy z ich pochodzenia. Gdzie ta secesja przejawia się w mieście i czy łatwo na nią trafić?
- Jest na wyciągnięcie ręki. W detalu architektonicznym nad warzywniakiem, w którym robimy zakupy, w oknie nad zegarmistrzem, w bramie, którą mijamy w drodze do pracy, na klatce schodowej biura, w którym załatwiamy swoje sprawy... Wystarczy przejść się po śródmieściu i rozejrzeć uważniej. Ulice, na których warto rozglądać się za secesją to Narutowicza i przylegające do niej boczne uliczki Konopnicka czy Górna, również na 3-go Maja znajdziemy piękne kamienice z tego okresu. To także niektóre kamienice z Okopowej, Chopina, Zamojskiej, Krakowskiego Przedmieścia, Bernardyńskiej, Staszica, Niecałej czy Ogrodowej. Perełki znajdziemy też na Kościuszki, ale również w mniej oczywistych miejscach, jak Rusałka czy Furmańska, a nawet 1-go Maja. Totalnym zaskoczeniem był dla mnie pałacyk Piotrowskiego, obecna siedziba PZU na Lipowej. To taki niepozorny budynek, patrząc na niego z zewnątrz nie spodziewamy się tego co ukrywa w środku. A ukrywa między innymi niesamowite sztukaterie z motywami roślinnymi.
Jak wyglądały prace nad publikacją?
- Przygotowując się do pracy, najpierw zrobiłam gruntowny research, żeby wiedzieć, z czym mam do czynienia i na co zwrócić uwagę.
Sam proces robienia zdjęć wspominam jako jedną wielką przygodę. Wstawałam wcześnie rano, żeby nie tracić cennego światła i rozpoczynałam swoje małe wyprawy. Ze względu na mnogość detali z epoki we wnętrzach kamienic, nie dało się obejść tematu na skróty i jedynym sposobem, żeby zrobić takie zdjęcia, na jakich mi zależało, było poznać te kamienice od środka. Czyli pukać do drzwi, rozmawiać z mieszkańcami, wypytać czy mają coś, co nawiązuje do architektury secesyjnej. I tak od drzwi do drzwi, od kamienicy do kamienicy. Ostatnio policzyłam z ciekawości, było ich ok 60 - ciu.
Na szczęście mieszkańcy Śródmieścia okazali się niezwykle pomocni, dzięki czemu mogłam pokazać również secesję ukrytą w prywatnych mieszkaniach czy biurach. Przy okazji wysłuchałam też dziesiątek historii, anegdot i opowieści z kategorii tzw. „urban legends”, swoją drogą byłby to niezły materiał na alternatywny album, a nawet powieść. Z racji wczesnej pory dnia, o jakiej przemierzałam z aparatem Śródmieście, zdarzało mi się, że otwierano drzwi w piżamach, czasem nawet proponowano kawę lub bułkę z masłem, a nawet latarkę, żeby poświecić na strychu.
Pracę nad albumem mogę porównać do zwiedzania swojego miasta na nowo. Z otwartą głową i w wygodnych butach - secesyjne kamienice to zwykle kilkupiętrowe budynki bez windy. Spędziłam w nich okrągły rok. Kilka z nich to były samograje, budynki do których się wchodziło i tam dosłownie wszystko było do sfotografowania, począwszy od bramy wjazdowej, marmurowe schody, przez parkiety i drewniane okna po dekorację wnętrz, jednak w większości przypadków było to poszukiwanie detali. Czasem trafił się piec, czasem sztukateria, dębowe tralki na schodach lub świetnie zachowane rzeźbione drzwi do mieszkania.
Następnym etapem była selekcja zebranego przeze mnie materiału – to było coś strasznego (śmiech). Mój wydawca również tak to wspomina. To były setki, a właściwie tysiące zdjęć, które trzeba było przejrzeć, odsiać i zrobić to ponownie i ponownie. Wraz z Leszkiem Dulikiem z wydawnictwa Boni Libri, który zajął się redakcją publikacji, spędziliśmy długie godziny na przeglądaniu zdjęć i szukaniu klucza, który pozwoli nam je tak posegregować, aby album był czytelny i przyjazny w odbiorze. Gdy w końcu powstał pierwszy ostateczny szkic, zaprosiliśmy do współpracy ekspertkę od Art Nouveau – dr Małgorzatę Michalską - Nakonieczną, która dodała podpisy do zdjęć oraz napisała obszerny historyczny wstęp, wprowadzający czytelnika w świat lubelskiej secesji.
To nie jest pierwszy pani album o Lublinie…
- Nie jest i mam nadzieję, że nie będzie ostatni. Kilka lat temu nawiązałam współpracę z lokalnym wydawnictwem Boni Libri, które zaproponowało mi wykonanie kilku fotografii do swojej publikacji „Unia lubelska 1569” i tak się zaczęło. Kolejną publikacją, do której miałam przyjemność fotografować Lublin, był album „Lublin. Portret miasta” (wyd. Boni Libri, 2020) przedstawiający subiektywny obraz miasta. Publikacja została nagrodzona Wawrzynem Pawła Konrada w konkursie Książka Roku 2020 w kategorii: wydawnictwo albumowe. Ta historia dodała mi trochę wiatru w żagle, przekonała, że to, co robię ma (czasem) sens, że ktoś chce oglądać moje zdjęcia.
Co jest dla Pani ważne podczas robienia zdjęć? Na jakie elementy zwraca pani szczególną uwagę i co chce przekazać swoim odbiorcom?
- Fotografowanie jest dla mnie czynnością, którą wykonuję instynktownie, jeśli rozmawiamy o zdjęciach miasta. Gdyby zapytała Pani mojego męża, powiedziałby, że ze mną nie da się wyjść na spacer, ponieważ ciągle zatrzymuję się, żeby coś sfotografować, jestem wtedy jak w transie i niewiele do mnie dociera. Czasem COŚ przykuje mój wzrok i to jest to. Przepadam w przechodzącym przez okno promieniu światła, fakturze starego muru, czy malowniczo zdegradowanym detalu, który wypatrzę sobie na ścianie budynku.
Podobno jest pani fotografem samoukiem. Skąd ta pasja i co pani daje robienie zdjęć?
Tak, jestem samozwańczym fotografem. Nie pamiętam, skąd mi się to wzięło, pewnie z chwilą wzięcia do ręki swojego pierwszego aparatu, co było czystym przypadkiem, gdy byłam jeszcze dzieciakiem. Po prostu miłość od pierwszego wejrzenia. Było trochę przypadkowości, a trochę też szczęścia na mojej drodze zawodowej. Próbowałam fotografii portretowej, prasowej, zajmuję się też fotografią produktową, jednak najwięcej radości daje mi po prostu fotografowanie miasta. To jest jak niekończąca się przygoda. Poza tym to po prostu najlepszy sposób spędzania czasu. Cieszę się, że mogę to również nazywać swoją pracą, chociaż ta granica między pracą a spędzaniem wolnego czasu często mi się zaciera.
Czego teraz możemy się spodziewać?
- Mam w głowie kilka pomysłów, byłoby wspaniale kiedyś je zrealizować. Proszę trzymać kciuki.