Kijów się bawi. Na pomarańczowo. Ale nie wszystkim jest tak wesoło. – Jeszcze w wigilię rzucali nam się na szyję – mówią Polacy, którzy przyjechali do Kijowa. – A dziś coraz więcej Ukraińców, słysząc polski język, patrzy na nas spod oka.
Pomarańczowa Zona
Tego nietypowego pola namiotowego 24 godziny na dobę pilnuje ponad setka ochroniarzy. Część z nich to zawodowi żołnierze. Ustawieni co kilka metrów wzdłuż ogrodzenia. Niektórzy śpią tylko po dwie-trzy godziny dziennie. Dziennie wypijają po pięć litrów kawy
– Nie wolno – słyszysz, gdy próbujesz wejść na ogrodzony teren. Przez prowizoryczne bramki z kawałków styropianu, czy drewnianych kołków bez problemów przechodzą dziennikarze i obserwatorzy międzynarodowi. Dla pozostałych bramka jest zamknięta. Przechodnie czytają napisy plakatach, przepisują wiersze wiszące na ogrodzeniu, robią zdjęcia namiotów.
– Nie możemy wpuszczać wszystkich – tłumaczy Siergiej, ochroniarz. – To nie zabawa. Boimy się prowokacji. Dzień przed wyborami wzmocniliśmy ochronę.
Fakt. Im bliżej wyborów tym więcej ochroniarzy, coraz wyższy płot otaczający namiotowe miasteczko.
Do niedawna sięgał dorosłemu do pasa, teraz miejscami jego wysokość przekracza dwa metry. W jednym miejscu składa się z desek z wystającymi w stronę miasta gwoździami. I coraz więcej trudności z wejściem do środka.
– Wystarczy wam tych zdjęć – usłyszała nasza fotoreporterka w poniedziałek w nocy.
Mimo, że kilka metrów dalej tysiące ludzi cieszyło się na placu Niepodległości ze zwycięstwa, tutaj nie można było oprzeć się wrażeniu atmosfery pełnej napięcia.
– Dlaczego nie chcecie nas wpuścić?
– Bo nie. Idźcie stąd.
Za ile?
Dziś już wiedzą, że wygrali. Mimo to jeszcze się nie pakują.
– Nikt nam nie kazał tu przyjechać. Każdy sam – mówi Roman Hridzin, z wioski pod Rawą Ruską. – Każdy decyduje za siebie. Ale jak Juszczenko powie "wracajcie” to pojedziemy.
– 10-13 stycznia – te daty padają najczęściej gdy pytam mieszkańców miasteczka kiedy wyprowadzają się z Majdanu. Właśnie wtedy jest planowane zaprzysiężenie nowego prezydenta.
• Po co? Przecież już po wszystkim. Wygraliście
– Musimy tu być. Płacą nam za to – pada odpowiedź.
Oficjalnie nikt nie przyzna, że dostaje pieniądze za mieszkanie w namiocie. Nieoficjalnie to kwota 10 dolarów dziennie. A ile dostają staruszki, które na wszystkich wiecach zawsze stoją w pierwszym rzędzie? – Nic. Za wolną Ukrainę! – oburza się jedna z nim gdy ją o to pytam. I więcej już nie chce rozmawiać.
Nie jest natomiast wielką tajemnicą skąd bierze się jedzenie, woda, koce, węgiel do polowych kuchni czy do ogrzewania namiotów.
– Karmi nas partia Julii Tymoszenko. Dajemy tylko listę i wszystko przywożą – zdradza Swietłana Żuk z Wołynia, która w namiocie w centrum Kijowa mieszka od ponad miesiąca. – Ale tak jest dopiero od paru tygodni. Na początku mieszkaliśmy w małych namiocikach. Zimno, mokro, ale nie narzekaliśmy. Ludzie z miasta przynosili nam jedzenie, ubrania. Jeden dziadek dał nam nawet klucze do swojego mieszkania w centrum. Dzięki temu mieliśmy łazienkę – wspomina.
– Nie mogłem wytrzymać w pracy – wspomina pierwsze dni pomarańczowej rewolucji Andriej Bitrenko, ekspert Klubu Euroatlantyckiego w Kijowie. – Biegaliśmy na majdan, aby naładować się energią tych młodych ludzi.
Jest kuchnia z kawą, zupą i kanapkami, jest punkt sanitarny. Większość 25-osobowych wojskowych namiotów ma też ogrzewanie. Na terenie miasteczka nie wolno pić alkoholu. I oficjalnie nikt tego nie robi. Poza tym można robić wszystko. Na przykład wziąć ślub.
– Znamy się trzy tygodnie. Co z tego, że krótko? Kochamy się – mówi Marina Carapkin, która właśnie została żoną Anatolija. Ślubu udzielił im pop przy prowizorycznym ołtarzu stojącym miedzy namiotami. W ciągu ostatniego miesiąca na terenie miasteczka węzłem małżeńskim związało się już kilkanaście par. W kolejce czekają kolejne.
– Też mi jeden proponował – mówi Oksana. – Powariowali! Wszyscy faceci chcą się żenić. Ale ja nie jestem taka głupia. Pewnego dnia trzeba będzie wrócić do domu. I co wtedy?
Namiot numer 22
Karolina Szymura z Gdańska do Kijowa przyjechała dzień przed wyborami. – Bo mój ojciec ma blizny, brakuje mu jednego palca. Był internowany – tłumaczy.
Mimo że wcale tego nie planowała, mieszka w namiocie.
– Staliśmy pod ogrodzeniem, robiliśmy sobie zdjęcia gdy podszedł do nas szef miasteczka – opowiada. – Sam nam zaproponował mieszkanie tutaj.
Karolina i kilka innych osób, w większości obserwatorów międzynarodowych wyborów prezydenckich zakwaterowano w namiocie nr 22. To "polski namiot”. Jego szefem jest Darek Michoń, doktorant socjologii z Wrocławia i jedyny Polak, który mieszka w namiotach od 23 listopada.
– Znajomi wrócili do Polski na święta, ale a zostałem – mówi Darek. – Teraz w polskim namiocie już nie ma wolnych miejsc. Ale większość przyjechała tu na imprezę. Szlag mnie trafia, ale co mam zrobić?
Każdy nowy mieszkaniec pola na wejście dostaje "wyprawkę”: koc, kurtkę moro, kilka par ciepłych skarpet, mydło i pastę do zębów. Wszystko nowe. I kilka pomarańczowych gadżetów: szalik, plakaty, naklejki, tasiemki. Polacy są pod wrażeniem ukraińskiej gościnności.
– Dali nam wszystko – mówi Karolina. – Nasz namiot ma swojego własnego ochroniarza. Gdy leżałam w nim sama, co dziesięć minut wchodził i sprawdzał, czy wszystko ze mną OK.
• Jak myślisz, dlaczego?
– Nie wiem. Dbają o nas?