Piotr M. zakładał togę i występował przed lubelskimi sądami. Pisał do nich pisma, którym nadawano bieg. Nikt nie podejrzewał, że to tylko ... przebieraniec.
Pierwszą rozprawę Piotra M. sąd w Rykach wyznaczył... pierwszego kwietnia. Prima aprilis okazał się wyjątkowo odpowiednim terminem dla tej sprawy. Piotr M., z wykształcenia mechanik, wyznał, jak przed lubelskimi sądami i mieszkańcami Dęblina udawał adwokata z międzynarodowej kancelarii prawniczej.
Najpierw był woźnym
Piotr M. rzeczywiście miał z wymiarem sprawiedliwości wiele wspólnego. W połowie lat 90. zatrudnił się w Sądzie Wojewódzkim w Radomiu na etacie woźnego. W pracy musiał być ceniony, bo powierzano mu coraz to bardziej odpowiedzialne obowiązki. Pracował w kadrach, awansował na inspektora, niekiedy zastępował sekretarkę w sekretariacie prezesa. A w 2000 roku został w Sądzie Okręgowym w Radomiu pełnomocnikiem ochrony informacji niejawnych. Miał zadbać, aby w sądzie prawidłowo strzeżono tajemnice służbowe. Jego wiarygodność sprawdzał Urząd Ochrony Państwa, który niczego niepokojącego się nie doszukał. Piotr M. zaczął nawet studiować prawo na Uniwersytecie Śląskim. Bez powodzenia. Swojemu prezesowi pokazał jednak... sfałszowane zaświadczenie ukończenia studiów prawniczych.
Zaufali mu spółdzielcy
– Znajomi prosili mnie o sporządzanie różnych pism procesowych – wspominał w prokuraturze początki swojej kariery prawniczej.
Pisał dla nich pozwy rozwodowe, wnioski o nakazy zapłaty, odpowiedzi na pozwy. Swą prawniczą karierę Piotr M. rozwinął głównie w Dęblinie. Trafił tu przypadkowo. Mieszkańcy jednej ze spółdzielni bardzo potrzebowali pomocy prawnika. Spółdzielnia domagała się od nich dopłaty do mieszkań, a oni uważali, że się już rozliczyli.
Ktoś z mieszkańców usłyszał o prawniczych umiejętnościach Piotra M. i zaprosił go do Dęblina. Piotr M. kilkakrotnie przyjeżdżał na spotkania z mieszkańcami. Ludzie mu zaufali. Mówił tak, że wydawało się, że jest dobrze zorientowany w prawniczej materii.
Spółdzielcy postanowili, ze prawnik pomoże się im oddzielić od spółdzielni i utworzyć własną. Piotr M. nie dał się prosić i zebrał po 200 zł od mieszkańca. Wydał pokwitowania wystawione przez „kancelarię prawniczą”. Na kolejnych spotkaniach tłumaczył się z podjętych kroków prawnych, w końcu zaczął unikać kontaktu ze spółdzielcami. Ktoś z jego klientów zadzwonił w końcu do warszawskiej firmy prawniczej, w której „mecenas” rzekomo pracował. Okazało się, że takiej osoby tam nie znają. Inni o tym, że mieli do czynienia z oszustem, dowiedzieli się dopiero z gazet.
... i rozwodnicy
Jednak zanim prawda wyszła na jaw, fama o dobrym prawniku szybko się rozeszła po całym Dęblinie, a Piotr M. zyskiwał coraz to nowych klientów.
W przywięziennym zakładzie pracy w Łodzi Piotr M. zamówił togę i zaraz zaczął występować przed lubelskimi sądami. Sędziowie nie podejrzewali, że mają do czynienia z oszustem, choć widzieli go po raz pierwszy w życiu. Wystarczało im... że występuje w todze i mają od niego pisma w aktach.
– Nigdy się nie spotkałem, żeby sąd sprawdzał kiedykolwiek legitymację adwokatowi, nawet jeśli go nie zna – przyznaje lubelski sędzia.
„Mecenas” pisał więc pisma procesowe. Podawał się za adwokata z radomskiego oddziału znanej międzynarodowej firmy prawniczej. Jej logo znalazł w jakiejś gazecie. Korespondencje należało do niego kierować na skrytkę pocztową. Podawał też numer telefonu komórkowego.
– Za prowadzenie sprawy brałem od 100 do 600 zł – wyznał w prokuraturze. Dwa z jego procesów dotyczyły rozwodów. I tak np. złożył odpowiedź na pozew. Nie przyszedł na rozprawę i jego klientka postanowiła zmienić prawnika.
W sprawie spółdzielni napisał do Sądu Okręgowego w Lublinie pozew, a po pewnym czasie wniosek o jego cofnięcie.
Miał też wystąpić przed sądem w Rykach, w którym zasiada na ławie oskarżonych. Nie zgłosił się na rozprawę, a w końcu przysłał pismo, że nie jest już adwokatem, bo objął stanowisko w organach wymiaru sprawiedliwości.
Sam złożył doniesienie
Dochodzenie przeciw Piotrowi M. prowadziła Prokuratura Okręgowa w Radomiu. Sprawa zaczęła się od doniesienia złożonego przez samego Piotra M., który, uwikłany w podejrzane znajomości, skarżył się, że ktoś chce od niego wymusić pieniądze. Przy tej okazji wyszło, że sam prowadzi oszukańczą działalność. Radomska prokuratura oskarżyła go o oszukanie kilkunastu klientów, którzy zapłacili mu za pomoc prawną w sumie ponad 30 tys. zł. Gdy okazało się, że jego umiejętności prawnicze są mizerne, klienci zażądali zwrotu pieniędzy. Mężczyzna ich nie oddał.
A udawanie adwokata to tylko wycinek zarzucanych mu przestępstw.