Weźmy taką biedronkę: nie dość, że malutka i plecki ma półokrągłe - więc trudno ją ułożyć - to jeszcze zaraz po śmierci kuli nóżki.
Albo taki pająk. Pająk po śmierci niestety się kurczy. Maleje. I jego odwłok wygląda tak, jak by z balonika ktoś spuścił powietrze. Dlatego, jeśli trafi się okaz dorodny, pan Wojtek musi mu ten balonik rozciąć nożem i - jeśli tak można powiedzieć - wypełnić wnętrze np. watką.
- Najtrudniejsze manualnie są małe gatunki - stwierdza pan Wojtek. - Niektóre bardzo szybko sztywnieją. Mają kurcze mięśni. Inne nie dość, że są maleńkie, to miękkie. I tych praktycznie nie robi się na sucho. Idą do formaliny.
Na łowy
- Nie ma w Polsce szkoły, która by tego uczyła - mówi. - Z reguły ma się mistrza, u którego zdobywamy wiedzę i praktykujemy. Wszystko odbywa się metodą prób i błędów, dopóki nie zdobędzie się doświadczenia, nie dojdzie do pewnych własnych technik. Ja specjalizuję się w preparowaniu gatunków najmniejszych: owadów i tych gatunków, które powszechnie nazywamy "robalami”.
Najpierw owada trzeba złapać. Dlatego pan Wojtek na łowy wychodzi z siatką na motyle.
- Musi być bardzo miękka, delikatna, żeby motyl nie uszkodził sobie skrzydeł - wyjaśnia. - Ludzie różnie reagują, jak widzą faceta biegającego po łące z siatką na motyle. Jedni patrzą jak na wariata, pukają w czoło, inni napominają, że wszystko jest pod ochroną.
Jak dodaje pan Wojtek - można także zebrać jajka i wyhodować sobie motyla. Wtedy jednak trzeba go szybko uśmiercić, póki jest świeży. Później nie będzie się nadawał do roboty.
Jak każda śmierć
- Nie lubię tego robić - dodaje. - Naprawdę nie lubię uśmiercać.
Dlatego łapie tylko tyle, ile trzeba i stara się, aby ta pierwsza część przebiegała szybko.
Większe owady, motyle później przebija się igłami i suszy. Musi być widoczne każde odnóże, czułki, a nawet aparat gębowy.
- Przebija się specjalnymi szpilkami długości 38 mm po prawej stronie tułowia. Zdarza się urwać nóżkę i trzeba ją później dosztukować.
Kto ma pluskwę?
- Lepiej mieć własną muchę, niż ją pożyczać - lakonicznie rzuca pan Wojtek.
Nie ukrywa, że z niektórymi gatunkami są prawdziwe kłopoty.
- Poszukiwaliśmy pcheł, wszy, pluskiew, prusaków, ostatnio mrówek faraona. Kto się przyzna, że ma wszy? Albo pchły? Te psie są nietrudne do zdobycia, ale to inne niż "ludzkie”. Kto z dzisiejszego pokolenia widział pluskwę?
Niektóre gatunki pan Wojtek darzy szczególnym sentymentem. To piękne, lśniące jak szmaragd kózki. To trzyszcze, o których mówi, że są tygrysami wśród owadów. W powiększeniu pięknie lśniące i z misternym ornamentem na skrzydłach, choć gołym okiem tego nie widać. Z wycieczki do Ekwadoru przywiózł sobie kolekcję motyli choć uważa, że nasze cytrynki czy pazie królowej są wielkiej urody.
- Cóż, owady mają być piękne nie dla człowieka - rzuca pan Wojtek.
A rysia przejechali
Stół preparacyjny pana Wojtka wygląda skromnie: pojemnik ze szpilkami, lampka, mikroskop, ostry lancet, pinceta, różnego rodzaju podkładki.
- Kto może być dobrym preparatorem? Ktoś kto grał w bierki, albo zegarmistrz.
Ale wiadomo, że ta praca wymaga nie lada pewności, delikatności, precyzji. I wiedzy. Dziś, po 15 latach pracy, w ciągu dnia może opracować nawet do 20 motyli.
Zbiory schowane są w specjalnym magazynie, w oszklonych szufladach. Obok znajduje się szafa, z której po otwarciu drzwi wygląda straszny dzik i ryś jedyny, jaki znalazł się na Lubelszczyźnie i miał pecha: przejechał go samochód.
- Z reguły trafiają do różnych preparatorów zwierzęta po wypadkach, albo takie, które już znaleziono martwe, ale jeszcze w dobrym stanie - podkreśla pan Wojtek. - My naprawdę nie lubimy uśmiercać.