w ruinie
Na dobrą sprawę w Gałęzowie pięć osób spotkać można tylko eoretycznie. Bo tak - pan D. przyjeżdża tu jedynie na trochę
i teraz go nie ma, do pana G. dostać się nie sposób - skończyła się droga. No, te ponad pół kilometra można piechotą. Albo rowerem. Tak, kto nie umie jeździć na rowerze, to na wsi ma przechlapane - to jedyny, niezawodny środek lokomocji. Wreszcie są bracia K.
Od Żmudzi, gdzie szkoła, urząd, poczta i ośrodek zdrowia do Gałęzowa jest blisko 17 kilometrów. Jedziemy wąską asfaltówką - część położono w tym roku. Później dobra droga się kończy, a zaczynają kilometry byle jakiej, utwardzanej ze dwadzieścia lat temu, wreszcie wjeżdżamy w piaskowe góry i doły prowadzące do Gałęzowa. Po większej ulewie autem raczej się nie przejedzie.
Z prawej i lewej strony krajobraz pusty i dość smutny. Z rzadka widać murowane kiedyś domy na przemian z rozsypującymi się ze starości i zaniedbania chałupami. Połacie ugorów z chwastami ściętymi pierwszym przymrozkiem mieszają się z ziemią uprawioną i z młodym lasem.
- Trzeba powiedzieć, że jak kiedyś był tu pegeer ziemia nie leżała odłogiem - wspomina pan Landman. - Były wcale piękne zbiory.
Pan Landman jest tym zapaleńcem, który dostrzega i zachwala urodę tych miejsc.
- O tu stoi krzyż prawosławny. Od przedwojny. Dawniej żyli tu w zgodzie wszyscy, i prawosławni, i katolicy. Dziś się wyludniło, nikogo nie ma. Tam stał dąb, który miał kilkaset lat. Październikowa wichura go zwaliła - pokazuje olbrzymie drzewo leżące na trawie. - Wójt będzie chciał zaprosić tu rzeźbiarzy na plener, może ten dąb przetrwa jako rzeźba? - A tam, w tamtym domu mieszkają młodzi - cieszy się pan Landman widząc wiszące na sznurze pieluchy. - Jednak ktoś tu chce żyć i mieszkać.
W zagrodzie państwa Lejmanów szczeka mały piesek uwiązany na łańcuchu. Żółtymi sztachetami odcina się świeżo naprawiony płot, choć co tu grodzić, jak w promieniu kilkunastu kilometrów praktycznie nikogo nie ma?
- Jak się mieszka samemu? Ej, pani - kiedyś był sąsiad, był kłopot, teraz nie ma sąsiada, nie ma kłopotu - żartuje pan Stanisław Lejman, który tu się urodził ponad siedemdziesiąt lat temu i tu też mieszkali jego rodzice.
Zaprasza do niewielkiego, ale murowanego domku.
- Wie pani, kiedyś w Gałęzowie dwie ulice były i dwór, i dziedzic - pan Gałęzowski. Było wesoło i dużo ludzi. Ale co tam mówić, jak do wsi światło doprowadzili dopiero w 75 roku, to i młodzi uciekali... Pracy nie ma, ziemia marna, z czego mieli żyć?
Gdy w Gałęzowie paliły się lampy naftowe, ludzie już byli na Księżycu.
Dwóch synów pana Lejmana też wyjechało, do Chełma. Ale jeden żonę sobie wziął stąd.
- Moja żona pojechała do Żmudzi - wyjaśnia pan Stanisław. Jak to czym? Rowerem. Gdzie ona idzie, jak się ze mną pokłóci? A po co się kłócić - śmieje się. My się nie kłócimy. Ja tam też na wódeczkę z kolegami nie muszę. Ot, czasem w domu - jak to mówią, dla zdrowotności.
Może i pan Stanisław też kiedyś chciał stąd się zabrać. Ale jak żartuje z niego Antoni Landman, zobaczył że jeden z sąsiadów wyjechał i zaraz umarł, drugi, trzeci też, to się przestraszył i został.
- Ja się tam śmierci nie boję - zarzeka się Lejman. - Dwa razy nikt nie umrze - kiwa głową już filozoficznie, bo swoje przeżył.
- Pyta pani o sól, od kogo pożyczyć? Od nikogo. Ot, kupuje się pół metra na zapas i soli, i cukru, mąka jest. Musi starczyć. Żona raz czy dwa razy na tydzień chodzi do sklepu, tak z półtora kilometra, tam się nagada. Najważniejszy chleb, a mleko swoje, masło i ser też. Jeszcze krówkę trzymam, ale już niedługo, niedługo - kiwa głową pan Stanisław. - Trzeba dawać jeść, a skąd wziąć? Ja mam pół hektara lichej działki.
- A kur tyle, co pan z jajkami robi, panie Stanisławie? - pyta Antoni Landman.
- Jak co? Spadkobiercy przyjeżdżają z Chełma, to biorą - śmieje się.
Nie zostaje nic.
Pręgowany kocur ociera się o nogi pana Stanisława, gdy ten wychodzi przed dom zobaczyć czy żona nie wraca.
Wzdłuż ścieżki, która kiedyś była drogą przed domem Lejmanów, sterczą słupy. Przewody energetyczne zostały ukradzione. Za niewielką kępą drzew rozwalająca się już chałupa, a przecież zaledwie trzy lata temu umarła tam pani Stefa. Gdzie kiedyś były gospodarstwa, jedynie fundamenty znaczą ślad po zabudowaniach, a kwitnące wiosną, zdziczałe sady świadczą, że mieszkali tu ludzie.
Pan Antoni Landman na pamięć wie, gdzie był dom, gdzie sklep, po którym zostały cegły, gdzie kto mieszkał.
- O tam, jak ta kępa, był jeden taki, co na zimę brał krowę do chałupy i tak sobie razem żyli. A tu, w lesie mieszkała stara panna. Chałupa pod słomą. Którejś zimy wreszcie nasza pomoc społeczna wzięła ją do domu opieki, to ona wkrótce umarła. Teraz te miejsca znaczą tylko krzaki bzu albo drzewa. - Tak, po samotnych ludziach nie zostaje nic, bo nawet mało kto o nich pamięta.