Szczur wcale się do człowieka nie pcha. Widzimy je coraz częściej, bo jest ich już tak dużo, że już nie da się ich nie zauważać. Chociaż one wcale widziane być nie chcą. A potem zaczynają zapadać się studzienki - mówi jeden lubelskich deratyzatorów.
Są jeszcze w mieście miejsca, gdzie do tej pory ich nie było. Potem pojawia się jeden. Mały, ale odważny. Biega w środku dnia między samochodami, zwiedza piwnice, eksploruje sąsiednie podwórka.
- Wyszedł na żerowanie, bada teren. Za kilka dni będzie ich więcej - nie ma wątpliwości Michał Palak z firmy Elag.
Co zrobić, by (nie)przyszła rodzina
Doświadczony deratyzator z Lublina tłumaczy mi hierachiczne zasady w szczurzym stadzie, o których trzeba pamiętać gdy rozkłada się trutki:
- Jako pierwszy idzie najsłabszy, chory, niedoświadczony. Potem szczury starsze, a królowa na jedzenie nie wychodzi w ogóle. Ona też ginie jako ostatnia. To inteligentne zwierzę, nie zje byle czego, trutki dotkniętej ręką człowieka też nie tknie, trzeba to robić w rękawiczkach - mówi Michał Palak.
Trutkę szczury chętnie zabierają do nory. Jako zapas na gorsze czasy. - Dlatego lepiej zamocować ją na pręcie czy drucie. Wtedy zapraszają do niej całe rodziny. Codziennie przychodzi ich więcej i więcej.
Pamięć też mają dobrą. - Do roku czasu pamiętają gdzie były, gdzie żerowały. Dlatego lepiej je odławiać niż truć.
A jeśli truć to preparatem o opóźnionym działaniu. - Który 4-5 dnia daje objawy jakby szczur był pijany. Na siódmy dzień ginie śmiercią przypominającą naturalną, więc nie wzbudza podejrzeń reszty stada.
Gdzie? Wszędzie
Antoni Winiarczyk, Antyszkodnik: Stare Miasto, Śródmieście, Zamojska, starsze dzielnice, gdzie miały dużo czasu, by się spokojnie namnażać. Ciągle odbieramy telefony, głównie od restauratorów. Na nowych blokowiskach raczej się nie zdarza, ale czasem wystarczy skosić trawę i wjechać sprzętem budowlanym. Ostatnio taka sytuacja na Willowej. Gdy zaczęli stawiać nowe bloki, szczury się pojawiły na całym nowym osiedlu.
Łukasz Tylec z Zabij Szkodnika: Z roku na rok jest coraz więcej telefonów od ludzi, którzy mają przegryzione rury w swoich toaletach, którymi szczury wchodzą im do łazienek.
Dzwonią ze Starego Miasta, Śródmieścia, Czechowa, Bronowic, LSM. Codziennie jeździmy do iluś przypadków do szczura, który wyszedł z toalety czy biega po podwórku. Albo po deptaku.
Sedes jak norka
- Szczur wychodzi z kanalizacji. Idzie pionową rurą, co nie jest dla niego żadnym problemem i wychodzi boczną. Na przykład toaletą na pierwszym czy szóstym piętrze. I omija całą akcję deratyzacyjną prowadzoną w piwnicy - mówi Antoni Winiarczyk.
W połowie czerwca o szczurze, który wtargnął do mieszkania i pogryzła lokatora w bloku na Czechowie głośno było nawet w ogólnopolskich mediach. Następnego dnia okazał się ciężarną szczurzycą.
- Dobrym rozwiązaniem są zawory zwrotne na rurach kanalizacyjnych. Taka klapa, która wpuszcza, ale już nie wypuszcza z powrotem - tłumaczy deratyzator z Antyszkodnika.
Jak grochem o ścianę
Łukasz Tylec z Zabij Szkodnika już nawet nie chce o skali problemu rozmawiać. Bo temat ten wałkowany był już i na spotkaniach ze Strażą Miejską i z urzędnikami z lubelskiego Ratusza. I na tym się kończy.
- Jeździmy do porozkopywanych chodników, do nor pod blokami, pod wiatami śmietnikowymi. Ludzie mają poprzegryzane instalacje w samochodach, pogryzione ściany w domach. Nikt nic nie robi, szkoda gadać – denerwuje się.
– 5 czy 6 lat temu dostaliśmy zapytanie z jednego z polskich miast. Wysłaliśmy ofertę na ok. 50 tys. zł. Zadzwonili, że jednak miasta na to nie stać. Trzy lata późnej zadzwonili znowu. Już nikt nie pytał o pieniądze.
Tylko o to czy ktoś natychmiast może przyjechać. Na miejscu okazało się, że sieć kanalizacyjna została tak zniszczona, że na jej odbudowę miasto wydało prawie 4 mln zł.
Jak przewiduje pan Łukasz, w Lublinie wkrótce też zaczną się studzienki zapadać. - Przeprowadzenie deratyzacji będzie sto razy tańsze niż remont sieci kanalizacyjnej - powtarza jak mantrę.
One tędy tylko chodzą
Magdalena Bożko, MPWiK Lublin: Wykonujemy okresowe przeglądy i telewizyjne inspekcje eksploatowanych sieci kanalizacji sanitarnych. Wyniki inspekcji potwierdzają dobry stan techniczny miejskich sieci oraz brak siedlisk szczurów. Z naszych obserwacji wynika, że gryzonie traktują kanały jako trasy do przemieszczania się pomiędzy żerowiskami a norami. W przypadku stwierdzenia obecności szczurów, pracownicy służb technicznych MPWiK wykładają trutkę w studniach rewizyjnych.
Deratyzacja w studniach wykonywana jest również interwencyjnie po otrzymaniu zgłoszeń od mieszkańców. Skutecznym sposobem na zablokowanie możliwości wchodzenia szczurów jest montaż na wewnętrznych instalacjach urządzeń przeciwzalewowych z klapą odporną na uszkodzenia przez gryzonie.
Plakatem w gryzonie
Monika Głazik, Kancelaria Prezydenta Miasta Lublin: - Skala problemu nie jest dokładnie znana. Właściciele nieruchomości mają obowiązek przeprowadzenia deratyzacji: węzłów ciepłowniczych i przyłączy, korytarzy i innych pomieszczeń piwnicznych, zsypów i komór zsypowych, osłon śmietnikowych, pomieszczeń produkcyjnych, magazynów. Trutkę należy wykładać dwukrotnie w ciągu roku, a także każdorazowo w przypadku wystąpienia populacji gryzoni.
Dostrzegając wagę problemu, w lipcu Wydział Ochrony Środowiska zamówił opracowanie plakatów oraz informacji na wiaty śmietnikowe, które zostaną w najbliższych dniach udostępnione na stronie, będą też do pobrania przez zarządców i administratorów nieruchomości. Ponadto urząd zwrócił się do Miejskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji z prośbą o przeprowadzenie monitoringu sieci wodno-kanalizacyjnej na terenie miasta pod kątem zasiedlenia przez szczury.
Najtaniej czyli nieskutecznie
- To nie jest możliwe, by szczury całkowicie zniknęły. One były na świecie przed nami i podejrzewam, że po nas zostaną - nie ma wątpliwości Łukasz Tylec. - Ale gryzoniami w kanalizacji trzeba się zająć. Tak już wziął się za to Wrocław.
Jak to zrobić?
- Podzielić miasto na kilka firm, użyć dobrych preparatów i na jesieni całą akcję powtórzyć - radzi deratyzator z Zabij Szkodnika. - Nie może też być tak, że w przetargu wygrywa zwykle najtańsza oferta. Bo to oznacza najgorszy preparat czyli najniższą skuteczność.
Właścicielka jednej z kamienic na Starym Mieście: - To walka z wiatrakami. Trutki wykładamy tylko po to, by mieć na to papier. Bo nawet jakbyśmy robili deratyzacje raz na tydzień to skutek byłby podobny, czyli żaden.
A one u nas nie mają gniazda, tylko wizytują naszą kamienicę. Są ich tysiące, takie królestwo podziemi.
Antyszkodnik: - Gdy wykładamy na Starym Mieście trutkę na gryzonie, po 3-4 dniach jest już całkowicie zjedzona. Dorosłego szczura zabija 5 gram, a my wykładamy kilkaset i to wszystko znika! Na tej podstawie można stwierdzić jak dużo tego jest. I na podstawie telefonów od restauratorów.
Akcja deratyzacja
- Teraz preparaty są tak konstruowane, by nie zaszkodziły nikomu innemu. Pies czy kot, który zje dwie kostki trutki, nie zatruje się - Łukasz Tylec tłumaczy mi zasadę działania podstawowego narzędzia do walki z gryzoniami. Chodzi o powolne zwiększanie stężenia trutki w organizmie. - Dokładać cały czas, jak tylko preparat znika. Przestanie znikać, to zaczniemy zbierać trupy. Nie wiem ile potrzeba do radykalnych działań, może 5 kg, może 50 kg, a może tonę? A potem dwa razy do roku podawać preparat w normalnej formie, by trzymać populację na określonym poziomie. Bo całkowicie jej nigdy nie zlikwidujemy.
Trutki nie powinny być wykładane na tackach, ale w stacjach deratyzacyjnych. I nie każda nadaje się wszędzie.
- Tam gdzie jest wilgoć to kostki woskowe. W kanałach ciepłowniczych, gdzie jest sucho i brak wody, lepsza jest trutka w płynie. Trzeci rodzaj to saszetki podawane w pudełeczkach. Szczur to inteligentne zwierzę, byle czego nie zje - dodaje Michał Palak.
- Kolejna kwestia to dostępność preparatów - zżyma się Tylec. - Stężenie 1 proc. Unia Europejska kilka lat temu sprowadziła do 0,5 proc, a rok temu do 0,25 proc. Za chwilę te szczury będziemy chyba packami ganiać.
Nie tylko lotnisko
W rozmowach z lubelskimi deratyzatorami przewija się jeszcze jedno miasto. Choć pytam tylko o Lublin, sporo słyszę o Świdniku.
„Świdnik jest zmasakrowany przez gryzonie, ale nikt nic nie robi. Miasto odbija piłeczkę”. „Potrafią wydostawać się ze studzienek przekopując się przez 3-4 metry ziemi. W Świdniku ostatnio mieliśmy takie sytuacje. Idą do śmietników, bo tam mają najwięcej pożywienia, ale gros jest pod nami, pod ziemią”.