na weselu, kiedy chciałem się rozwieść. Pierwszy taniec. My
na parkiecie i ze dwie setki gości, którzy się gapią. Koszmar. Nawet przygodę z druhną, która zwymiotowała mi na pożyczony garnitur, wspominam mile. Tańca nie zapomnę.
Trochę pomaga telewizja i popularność programu "Taniec z gwiazdami”. Trochę modę nakręcają sami zainteresowani, bo siostra brata poszła i przyjaciele też. Bez względu na przyczynę, socjologowie obserwują nowe społeczne zjawisko: kursy tańca dla narzeczonych.
Właściwie nie kursy, tylko indywidualne lekcje tańca, na których instruktor uczy tańczyć i przede wszystkim układa choreografię najważniejszego momentu na weselu, czyli pierwszego tańca pary młodej.
Niewielka sala do tańca przy Piłsudskiego 11. Ściana luster, parkiet. Na parkiecie Ola i Marcin. To ich pierwsza lekcja. - Ślub za dwa tygodnie - mówi Ola. Ćwiczą układ w rytmie bluesa. Promenada, obrót, obrót, dwa kroki do boku i przejście. Tańczą do fragmentu utworu, który ściągnęli ze strony internetowej orkiestry, która będzie grała na weselu.
- Zazwyczaj nowożeńcy wybierają zespół i ustalają z orkiestrą, co im zagra do pierwszego tańca. Oni mogli wybierać między tangiem, a tym bluesem. Zdecydowaliśmy się na bluesa, bo dwa tygodnie to nie jest zbyt wiele czasu na przygotowanie czegoś efektownego - wyjaśnia Jarosław Pleskot, który ze swoją partnerką Małgorzatą Łucką podejmuje się szkolenia przyszłych młodych par. - Świetnie im idzie, jak na pierwsze zajęcia - chwali Pleskot, który tańczy w różnych klubach i formacjach od czternastu lat i należy do prestiżowej grupy tanecznej Salsa Caliente Dance Team.
Pierwsi klienci weselni to byli ludzie, którzy chodzili na kurs tańca. - Prosili o pomoc w wyborze muzyki, sugestie, jak dostosować kroki i figury do zmiennego tempa utworu. Jak powinni wejść na parkiet - wspomina początki nauczyciel.
- Poznaliśmy się w sylwestra, przetańczyliśmy całą noc i to, że na swoim weselu chcemy zatańczyć jakoś fajnie, a nie zwykłego "bujnanego”, było oczywiste - uśmiecha się Monika, która z Piotrem 13 sierpnia będzie obchodziła pierwszą rocznicę ślubu. Wesele wspominają świetnie, a jeszcze cieplej mówią o swojej instruktorce tańca, do której chodzili przez dwa miesiące, by przygotować się do pierwszego tańca pary młodej i w ogóle wesela.
- Ciągle myślimy, żeby do niej wrócić na jakiś kurs, wysłaliśmy do niej dwie czy trzy znajome pary - dodaje Piotr. Na naukę trafili dopiero po kilku telefonach. Bo im zależało na indywidualnych lekcjach, a nie na kursie.
- Instruktorka przygotowała z nami 2 i pół minuty walca angielskiego. Dostaliśmy od niej CD z naszą muzyką. Rodzice wiedzieli, że chodzimy na tańce, ale po ich minach i twarzach gości widzieliśmy, że efekt zrobiliśmy piorunujący - cieszą się młodzi małżonkowie.
Mądrość nauczyciela
Instruktorzy prowadzący zajęcia z kandydatami na nowożeńców są zgodni: 99 procent par przychodzi, bo tego chcą dziewczyny. Dodają, że kobiety są aktywniejsze, bardziej zdecydowane i to one dyrygują.
A najlepsze są zajęcia w kilka par, bo... wymiana partnerek pomaga panom młodym.
- Tłumaczę moim uczniom: prawa, jakimi rządzi się ich związek, mają zostawiać w szatni. Tu rządzi mężczyzna. To on decyduje, co się dzieje na parkiecie i daje sygnał partnerce, jaką figurę będą robić - mówi Pleskot. - I co? No są zagubieni i zdziwieni. Bywa że z "cudzą kobietą” tańczy się im lepiej. Łapią zasady i potrafią dominować.
Dobrego instruktora poznaje się po tym, że nie mówi, ile lekcji będzie potrzebnych zanim nie zobaczy pary w tańcu. Ale dwa tygodnie to już usługa ekspresowa. Mądry nauczyciel poradzi branie lekcji w ślubnych butach. Jeszcze mądrzejszy zapyta o długość trenu.
- To był koszmar. Dogadaliśmy się, że nie mieszkamy u teściów tylko wynajmujemy mieszkanie. Ustąpiłem przy obrączkach: były zamawiane w Warszawie. Tańce przegapiłem, bo nie wiedziałem co się kryje pod hasłem "orkiestra” a nie "didżej”. To były zapasy, a nie taniec - Zbyszek Markowski przygodę sprzed kilku lat wspomina niechętnie. - Kto to wymyślił?! Jakieś pierwsze tańce, gorzko-gorzko, oczepiny... nigdy więcej! Moje następne żony będę wywoził na Karaiby, może drożej, ale spokojnie.
W ogóle nie tańczę
Joanna Bazyło, która była na weselu Markowskich jeszcze w średniej szkole, tańczyła taniec towarzyski. - Kiedy zobaczyłam jak Zbyszek z Basią się męczyli, przysięgłam sobie: albo wychodzę za faceta słyszącego muzykę, albo robimy malutkie wesele dla rodziny bez tańców rytualnych. No i jestem starą panną...
Promenada, obrót, obrót, dwa kroki do boku i przejście.
- Raz, dwa, raz, dwa. Mniejsze kroki. Marcin nie garb się. I jeszcze raz. Jutro przynieście cały utwór, to ułożymy dalsze kroki - dyryguje Pleskot. - Pamiętajcie, wesele za dwa tygodnie.