Reprezentacja Polski podczas mistrzostw Europy w Serbii zajęła dopiero dziewiąte miejsce. Zawiodło prawie wszystko – rozpoczynając od skuteczności w ataku, a kończąc na postawie bramkarzy. Kilka tygodni przed czempionatem Starego Kontynentu kontuzji doznał Sławomir Szmal, podstawowy golkiper naszej reprezentacji. Między słupkami zastąpił go Piotr Wyszomirski z puławskich Azotów. Jego występ sprawił jednak, że fani szczypiorniaka w Polsce jeszcze mocniej tęsknią za popularnym "Kasą”.
Macie sportowego kaca po występie w Serbii?
– Oczywiście, choć nasza gra była lepsza od wyniku, który osiągnęliśmy. W końcu wygraliśmy trzy mecze, jeden zremisowaliśmy i dwa przegraliśmy. W ostatecznym rozrachunku zajęliśmy jednak dziewiąte miejsce, które nikogo nie satysfakcjonuje. Niestety, ale marzenia nie poszły w parze z rzeczywistością.
Czego zabrakło, aby do Polski wracać w lepszych nastrojach?
– Zdrowych zawodników i przede wszystkim Sławomira Szmala. On najprawdopodobniej odbiłby kilka piłek więcej.
A te nieszczęsne pierwsze połowy, po których regularnie traciliście do rywali kilka bramek?
– Mobilizacja była odpowiednia, więc trudno mi wytłumaczyć to zjawisko. Może byliśmy przemotywowani?
Obrona też pozostawiała sporo do życzenia...
– Rzeczywiście, było dużo rzutów z szóstego metra, ale na tym poziomie bramkarz powinien kilka takich piłek odbić. Niestety, ale ja tego nie uczyniłem. Trzeba jechać po zakończeniu sezonu na Zachód. W Puławach nie będę mógł już zrobić kolejnego kroku do przodu. A jeżeli ktoś stoi w miejscu, to się cofa.
Bogdan Chruścicki w swoim felietonie dla Eurosportu napisał, że w polskiej bramce był trzeci słupek. Zgodzi się pan z tym?
– Razem z Marcinem Wicharym robiliśmy, co się dało. Nasze starania okazały się jednak niewystarczające.
Może trzeba było więcej krzyczeć na obrońców?
– Ale ja to robiłem. W Serbii darłem się na nich jak nigdy w życiu. Pytanie jednak, czy zawsze trzeba na nich krzyczeć? Niklas Landin, bramkarz reprezentacji Danii, jest oazą spokoju. Wychodzi na boisko, robi swoje i broni na poziomie 60 procent.
– Zdecydowanie ten ze Słowacją. Mogę być również częściowo zadowolony ze spotkania z Niemcami.
Turnieju w Serbii do udanych nie zaliczy również Karol Bielecki. Bez jednego oka nie da się grać na wysokim poziomie?
– Da się i Karol to udowodnił w meczu z Serbami, gdzie pociągnął cały zespół. To wzór dla wszystkich sportowców. On nigdy nie poddaje się, nawet kiedy przydarzyła mu się ta tragedia.
Zaskoczyły pana wyniki mistrzostw Europy w Serbii?
– To był bardzo ciekawy turniej i chyba nikt nie spodziewał się takich rozstrzygnięć. Dania do drugiego etapu awansowała z zerowym dorobkiem punktowym, a zdobyła mistrzostwo Europy. Gospodarzy też niewielu typowało do finału. Oni mieli jednak Darko Stanicia, który wyprawiał cuda w bramce.
I fantastyczną publiczność...
– Na meczach Serbii było regularnie po dwadzieścia tysięcy kibiców. To jednak nie oni zasługują na miano najlepszych fanów. Największe wrażenie zrobili na mnie Macedończycy, którzy dopingowali naprawdę fenomenalnie.
Największy zawód?
– Francja. "Trójkolorowi” mieli walczyć o medale, ale okazało się, że mają bardzo słaby zespół.
Przed nami kwalifikacje do igrzysk olimpijskich, w których powalczymy z Hiszpanią, Serbią i Algierią. Tych ostatnich powinniśmy pokonać. Z Hiszpanami większych szans nie mamy, ale eksperci twierdzą, że powinniśmy wygrać z Serbią. Zastanawia mnie jednak, jakie mamy podstawy, aby tak optymistycznie podchodzić do tego tematu?
– Podstawą jest to, że Serbia na obcym terenie może nie być już tak mocna. Rzeczywiście, ten mecz powinien być najważniejszy podczas turnieju kwalifikacyjnego. Liczę, że go wygramy i awansujemy na Igrzyska Olimpijskie w Londynie.
I zagra tam Piotr Wyszomirski?
– Każdy chce wystąpić na igrzyskach. Marcin Wichary zagrał lepiej ode mnie, więc mam prawo obawiać się o miejsce w bramce.
Pana atutem jest młody wiek.
– Wiem o tym. Ale zdaję sobie sprawę, że w Serbii dostałem swoją szansę i ją zmarnowałem. Chcę jak najszybciej zapomnieć o tym turnieju i skupić się na dobrej postawie w lidze.