Nie było dyskusji, wahania ani wątpliwości. Dziewczynki nie mogą pójść ani do obcych, ani do domu dziecka.
- Ja byłam ostatnia, nieplanowana - śmieje się. - Różnica wieku była między nami ogromna: 13, 17 i 18 lat. Cała trójka chciała mi matkować. Rozpieszczali mnie i chronili. Miałam jak w raju.
Szczęśliwy, wesoły, głośny, pełen ludzi - tak mówi Agnieszka o swoim rodzinnym domu: Jak człowiek wychowa się w takim domu, to potem sam chce taki stworzyć. I ze mną dokładnie tak jest. Od zawsze. A już najbardziej od kiedy poznałam Jurka.
Miłość
Pierwsza i jedyna miłość "przyszła” do niej, gdy miała 14 lat. - Poznaliśmy się... na pogrzebie - wspomina z uśmiechem. - Już wtedy wpadliśmy sobie w oko. Jurek był starszy ode mnie o 4 lata. Poważny, dojrzały. Miał 5 rodzeństwa, stracili ojca, gdy Jurek miał 9 lat...
Na pierwsze "randki” jeździła z rodzicami. Po 6 latach od pierwszego spotkania decyzja: pobieramy się. - Marzyłam o dużej rodzinie, o dzieciach. Ale mijały miesiące, a ja nie zachodziłam w ciążę - mówi Agnieszka. - Nie da się opowiedzieć, co wtedy czułam. Wielki strach, że marzenia o dzieciach nigdy się nie spełnią. Żal do losu. Same złe myśli kłębiły się w mojej głowie.
Wędrówki od lekarza do lekarza, od szpitala do szpitala. Leki, czekanie, nadzieja, niepewność. I tak na okrągło. - W końcu trafiłam do doktora, który z miejsca powiedział: "Proszę odblokować sobie głowę. I wtedy się uda”. Zaufałam mu. Gdy zrobiłam test i okazało się, że jestem w ciąży, nie mogłam przestać płakać. To był jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu. Mojego męża i rodziców także. Wszyscy płakaliśmy ze szczęścia.
Dziecko
Cyprianek przyszedł na świat 20 września 2006 roku. Poród był skomplikowany. Po miesiącu okazało się, że dziecko wymaga natychmiastowej operacji. - I znowu strach. Tym razem dużo większy... - Agnieszka ścisza głos. - W takich sytuacjach człowiek jeszcze bardziej docenia wartość tego, co ma. Rodziny.
Cyprian dochodził do zdrowia. W domu Agnieszki i Jurka zrobiło się głośno i wesoło. Niemal każdego dnia do chłopca przychodziły w odwiedziny Ola i Klaudia, córki przyjaciółki Agnieszki. - Basię znałam od dziecka. Traktowałam ją jak starszą siostrę, ona mnie trochę jak córkę. Strasznie była z niej ciepła, serdeczna osoba. Lubiła ludzi, potrafiła cieszyć się życiem.
Gdy Agnieszka miała 13 lat Basia urodziła Klaudię. Dwa lata później Olę. Agnieszka poniosła Klaudię do chrztu, siostra Agnieszki - Olę. - Dziewczynki uwielbiały nie tylko nas. Do moich rodziców mówiły: babciu i dziadku. A oni traktowali je jak własne wnuczki. Nasz dom wyglądał jak za moich dziecinnych lat: pełno dzieci, śmiechu. Ola i Klaudia stały się częścią naszej rodziny.
Choroba
Ta wiadomość spadła jak grom z jasnego nieba: Barbara jest chora. Jak bardzo? Tego można było się tylko domyślać, bo lekarze nikomu niczego nie powiedzieli. - Już w kwietniu źle się czuła. Mówiła, że boli ja brzuch. W maju bóle były tak silne, że nie mogła chodzić i musiała położyć się do szpitala - wspomina Agnieszka.
- Chudła w oczach i zwijała się z bólu. Jurek, którego mama zmarła na raka, powiedział: Nie jest dobrze... Musimy pomyśleć o dziewczynkach. Jesteśmy za nie odpowiedzialni.
W maju, gdy Basia była w szpitalu, Ola miała komunię. - Postawiłam sobie za punkt honoru, żeby jej to wielkie święto godnie zorganizować. Siostra ją ubrała, ja zrobiłam u siebie przyjęcie. To był chyba ostatni taki beztroski i radosny dzień dla dziewczynek... Basia wyszła na przepustkę. Widać było, że jest szczęśliwa.
Tego, że ma raka, Basia dowiedziała z karty wypisowej ze szpitala. Lekarze zalecili jej plastry przeciwbólowe i odesłali do domu. Na cierpienie matki patrzyły odtąd każdego dnia Ola i Klaudia. - Nie odstępowały jej na krok, jakby się bały ją stracić. Wtulone w nią jak zwierzątka mogły tak siedzieć godzinami.
Śmierć
Barbara nie chciała rozmawiać o chorobie, wyrzucała ją ze swojej świadomości. Tylko nasilający się ból przypominał jej o diagnozie. - Zadzwoniła do mnie tydzień przed śmiercią. Poprosiła, żebym przyjechała do niej z siostrą. "Mam ostatnie stadium raka. Muszę wyznaczyć opiekuna prawnego dla dzieci. Zaopiekuj się nimi”.
Tego samego dnia Agnieszka z Jurkiem zabrali dziewczynki na wieś.
- Powiedziałam do nich: Mama musi odpocząć, może już nie wyzdrowieć. Chciałam powoli przygotować je na najgorsze.
Wakacje miały trwać tydzień, ale skończyły się po kilku dniach, kiedy Barbarę zabrała karetka do szpitala.
Umarła 11 lipca.
Decyzja
- Wzięłam je na kolana, mocno przytuliłam: "Nie zostaniecie same, macie mnie i wujka. Będziecie też miały młodszego braciszka. Poradzimy sobie razem”.
Agnieszka mówi, że decyzja o stworzeniu dziewczynkom rodziny zastępczej była bezdyskusyjna. Ale nie spontaniczna.
- To nie był impuls, czy jakiś odruch litości. Ta myśl dojrzewała we mnie i w Jurku od dawna. Dla nas to było oczywiste, że nie mogą trafić do obcych ludzi czy do domu dziecka. Przecież od zawsze były częścią naszej rodziny.
Dom
Przyznaje, że po pierwszych najtrudniejszych dniach żałoby ich życie się zmieniło. Na lepsze. - Więcej w nim dzieci. Po prostu. Gdy przychodzi do nas ktoś, kto nie zna Oli i Klaudii Jurek mówi: to są nasze córki. A one wprost go uwielbiają. Ola nie chciała go ostatnio wypuścić w delegację. Obraziła się, że ją zostawia.
Pisała do niego SMS-y, kiedy wróci. Jest bardziej otwarta od Klaudii, taka przylepka. Potrafi przyjść, przytulić się, powiedzieć: "Daj buzi, ciociu”. Z Klaudią jest trudniej, bo to poważna, zamknięta w sobie dziewczynka. Dusi problemy w środku. Ostatnio jej powiedziałam: "Jeśli ciężko ci o czymś ze mną rozmawiać, napisz do mnie list. O czym tylko chcesz. Nie ma spraw błahych czy śmiesznych. Wszystko jest ważne”.
Sąd
Czasem tylko Ola przybiegnie do Agnieszki i nieoczekiwanie spyta: "Ciociu, czy byłaś już w tym sądzie i wszystko z nami załatwiłaś?” - Uspokajam ją, że wszystko będzie dobrze. Ale gdzieś w duszy czai się niepokój... 23 września jest rozprawa. Sąd zdecyduje, czy dziewczynki mogą z nami zostać.
Magdalena Bożko