- Dwa lata temu przyszedł mi do głowy pomysł, by czasem poczytać głośno wiersze. Okazało się, że wielu moich kolegów ma takie same marzenia. Pracuję w Teatrze Starym, ale poprosiłam męża, który jest dyrektorem Teatru im. Słowackiego, żeby nam udostępnił swoje piękne teatralne foyer i tak powstał Krakowski Salon Poezji.
• Po co komu poezja?
- Poezja uczłowiecza, oswaja cierpienie i samotność. W dzisiejszym świecie ludzie oddalają się od siebie, są coraz bardziej samotni, choć bardzo wstydzą się tej samotności i cierpią z jej powodu. Przez salon przewinęło się już kilkuset wielkich, wybitnych, wspaniałych artystów: poetów, aktorów, tłumaczy, muzyków. Organizujemy czasem spotkania odświętne, specjalne np. dla dzieci. Sala wypełnia się brzdącami. Jest czekoladowo, głośno, wesoło… recytują dzieci i najwięksi aktorzy. Pamiętam jak Jurek Stuhr szeptał do mnie przerażony: "Jak ja przebiję swoim czytaniem tego genialnego, sepleniącego malucha?”
- Przeszedł sam siebie czytając "Nie pieprz Pietrze wieprza pieprzem…” Maluchy pękały ze śmiechu. Dla gości zawsze jest poczęstunek. Kiedy czytaliśmy poezję żydowską - była maca, gdy Puszkin - czaj z konfiturami, na salonie erotyczno-miłosnym pojawiły się naleweczki… Nigdy nie brakuje poezji, radości, widzów i wykonawców.
• Mówi się, że jedyne, co tak naprawdę można ofiarować drugiemu człowiekowi to czas, a pani tak dużo go poświęca niepełnosprawnym umysłowo.
- To tak wyszło trochę przez przypadek. Poproszono mnie kilka lat temu, żebym została jurorem na festiwalu teatrów osób niepełnosprawnych. Bałam się tego, ale nie mogłam odmówić. Potem dostałam Medal św. Brata Alberta. Trochę na wyrost. Chcąc naprawdę na niego zasłużyć zorganizowałam Ogólnopolski Festiwal Twórczości Teatralno-Muzycznej Osób Niepełnosprawnych Umysłowo "Albertiana”. 7 marca odbędzie się już po raz piąty na scenie Teatru Słowackiego. Z moimi niepełnosprawnymi umysłowo przyjaciółmi tworzymy spektakle. To są cudowni ludzie. Co z tego, że nie są błyskotliwie inteligentni? W całym tym naszym zakłamanym świecie oni są szczerzy i uczciwie potrafią dzielić się swoimi uczuciami. Jak im smutno, to płaczą, jak wesoło, to się śmieją. A my wciąż coś musimy udawać i często wstydzimy się uczuć.
- Ciągle mnie o to pytają, a tego nie da się wytłumaczyć. Trzeba pójść do tych ludzi i być z nimi. Moja mama zawsze mi mówiła: Małgosiu (bo nazywali mnie w dzieciństwie Małgosią) ludziom trzeba pomagać. Jak ktoś leży na ulicy, to trzeba się nad nim pochylić. Owszem. Może być pijany, może opluć i przyłożyć, ale jak upadł, to trzeba mu pomóc wstać.
• Łatwiej się pomaga, gdy jest się sławną aktorką?
- Publicznie znaną osobę darzy się zaufaniem. Dostaję setki listów z prośbami o pomoc. W pewnym momencie poczułam się zaszczuta tymi oczekiwaniami. Ludzie pisali, że jeśli komuś kupiłam lekarstwa za 100 zł, to im mogę kupić dom, samochód, załatwić pracę. Często mylą mnie z postaciami, które grałam w filmach. Myślą, że mogę np. sprzedać perły Barbary Radziwiłłówny. Nie chcą wiedzieć, że są sztuczne i nie moje. Niektórzy są pewni, że tak naprawdę swoją miesięczną pensję zarabiam w minutę.
• Czy pani nie załamuje się, gdy przed kamerami wysłuchuje pani tragicznych zwierzeń w programie "Spotkajmy się”?
- Wiele przeżyłam… sama dotknęłam wielu problemów, które poruszam z moimi rozmówcami. Często odkrywam się przed nimi tak jak oni przede mną. Rozmowy bywają różne… czasem śmiejemy się jak dzieci zapominając o chorobie, czasem pękamy i płaczemy. Ja, niestety, też. Po programie często wiele dni nie mogę złapać równowagi… bolą mnie ich choroby, kalectwa, zabierają sen ich lęki i cierpienia…