W Tomaszowie Lubelskim chcą budować łuk triumfalny. Gorszego czasu nie mogli znaleźć.
Nie zamierzam pomysłu tomaszowskich samorządowców nazywać „misiem” z komedii Barei. Nie mam nic przeciwko upamiętnieniu ważnych dla Polski i jej poszczególnych rejonów wydarzeń. Niech to będą nawet i łuki triumfalne.
Ale wiadomości o tym, że w Tomaszowie Lubelskim taki łuk chcą postawić przeczytałem z niedowierzaniem.
Mierzący sześć metrów wysokości i mający cztery metry szerokości łuk w Tomaszowie ma być upamiętnieniem setnej rocznicy Bitwy Warszawskiej i pamiątką dwóch wizyt Józefa Piłsudskiego, które marszałek złożył właśnie w tych okolicach.
Gorszego czasu na takie przedsięwzięcia nie można sobie wyobrazić. Szaleje pandemia, w szpitalach co rusz brakuje łóżek, medycy pracują w pocie czoła. A jeszcze jesteśmy – jako obywatele – zsypywani podwyżkami i nowymi opłatami. Każdy grosz się liczy, a łuk ma kosztować około 200 tys. zł. To mniej więcej tyle, co dwa respiratory i jeszcze trochę zostanie.
Nie przekonuje mnie argumentacja, że łuk sfinansują spółki Skarbu Państwa, bo to zawsze są i tak środki publiczne.
A co do czasu, to starosta tomaszowski, główny inicjator powstania łuku tłumaczy, że „Nigdy nie ma dobrego czasu na stawianie pomników”. Tyle, że są czasy niedobre i fatalne. A tego drugiego okresu właśnie doświadczamy.
Zdaje się, że rządzący to już zrozumieli. Pod koniec ubiegłego roku zakończył się rządowy konkurs, w którym każda z gmin w Polsce mogła wygrać wielki maszt z biało-czerwoną flagą. Wiele miejscowości wygrało, ale rząd masztów nie stawia. Przesunął tę akcję „na potem”. Bo koronawirus. I tak samo powinny zrobić tomaszowskie władze.
Cała nadzieja w tym, że akt erekcyjny podpisał wicepremier Jacek Sasin. To polityk, który organizował wybory prezydenckie, które się nie odbyły. Może i tym razem się (nie) uda.