W tegorocznych wyborach prezydenckich umożliwiono Polakom za granicą głosowanie w ponad 260 komisjach. Muszą się jednak wcześniej zarejestrować na stronie internetowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych i wypełnić ankietę. I z tym jest problem.
– To jest jakiś skandal! – mówi oburzony Byrcan. – Dawniej rejestracja była prosta i sprowadzała się do podstawowych danych, jak imię, nazwisko, imię ojca i numer dokumentu, który pokazywało się komisji przy głosowaniu. A teraz "full wypas”: nie tylko data i miejsce urodzenia, ale i numer PESEL, adres w Polsce i za granicą, a nawet numer telefonu i adres e-mailowy. Szkoda, że nie pytają jeszcze o... numer buta. Czy chodzi o akcję rejestrowania Polonii czy o wybory?
W przeprowadzonym w weekend sondażu telefonicznym zapytaliśmy 92 Polaków planujących spełnienie obowiązku wyborczego w Chicago, Nowym Jorku, Filadelfii, Miami, Trenton (New Jersey) i New Britain (Connecticut) czy zamierzają poddać się tak szczegółowemu przekazowi danych osobowych.
Pozytywnie odpowiedziało jedynie... 11 osób. Reszta (81) odpowiedziała, że nie zamierza takiego formularza wypełniać i zamiast głosować woli ciekawiej spędzić czas.
Dominowały opinie, że zakres formularza nie posiada jakiegokolwiek merytorycznego uzasadnienia i wydaje się nawet naruszać stosowne przepisy o ochronie danych osobowych.
Nie brakowało opinii, że sprawą powinien zająć się Rzecznik Praw Obywatelskich i ocenić sprawę.