Dziś Międzynarodowy Dzień Pielęgniarki i Położnej. Tomasz Kołodziejczyk pracuje na Oddziale Neonatologii i Intensywnej Terapii SPSK4 w Lublinie. Jest jedynym położnym w tym szpitalu i jednym z ok. 30 mężczyzn w Polsce, którzy wykonują ten zawód.
- Skąd decyzja o wyborze takiego zawodu?
– Tak naprawdę to był przypadek. Zawsze chciałem wykonywać zawód związany z medycyną, chciałem być fizjoterapeutą, ale niestety przez kontuzję nie mogłem wziąć udziału w egzaminach sprawnościowych. Przypadkiem dowiedziałem się o możliwości studiowania położnictwa przez mężczyzn, wówczas jeszcze na Akademii Medycznej w Lublinie. Byłem trzecim chłopakiem na tej uczelni, który zdecydował się na ten kierunek. Była to dla mnie trochę zagadka, którą postanowiłem zgłębić i to był naprawdę strzał w dziesiątkę.
Niektórzy znajomi traktowali to trochę żartobliwie, mówiąc, że „będę pracował z samymi babami”, ale to mnie nie zniechęciło. Przekonał mnie też sam program studiów, który daje bardzo rozległe możliwości kształcenia, bo oprócz przedmiotów związanych z medycyną jest też m.in. psychologia czy socjologia, co daje później różnorodne możliwości zawodowe, nie tylko związane z położnictwem i pracą w szpitalu.
- Pan się jednak zdecydował na pozostanie w tym zawodzie.
– Tak i nigdy tego nie żałowałem. Podczas praktyk na różnych oddziałach m.in. ginekologii, położnictwa, neonatologii, patologii ciąży, tylko się w tym wyborze utwierdziłem. Spotkałem się z bardzo pozytywnym odbiorem, zarówno ze strony personelu, jak i samych pacjentek. Na początku było duże zaskoczenie, bo to zawód kojarzony z kobietami. Niektóre pacjentki myślały, że jestem na praktykach lekarskich, nie przypuszczały, że mężczyzna może być położnym. Byłem trochę rzucony na głęboką wodę.
Na początku część pacjentek była trochę wystraszona czy zawstydzona, ale szybko przekonywały się, że mężczyzna też może być dobrym położnym. Mam nawet wrażenie, że niektóre pacjentki doceniają męskie, bardziej może bezpośrednie podejście. Zawsze starałem się też, w miarę możliwości, skracać dystans, czy rozluźnić atmosferę, dzięki czemu pacjentka mogła lepiej przejść przez ten niełatwy czas w szpitalu.
- Pracuje pan 11 lat w szpitalu przy Jaczewskiego w Lublinie, zdarzały się trudne momenty?
– Przez trzy lata pracowałem na oddziale intensywnej terapii. To odział, gdzie mamy do czynienia z najtrudniejszymi przypadkami, a to niestety wiąże się z dużym obciążeniem emocjonalnym i tym samym fizycznym. Raz mieliśmy skrajnego wcześniaczka, którego mimo naszych wysiłków nie udało się niestety uratować. Byłem jeszcze wtedy młodym pracownikiem, bardzo to przeżyłem. To jednak oddział, który nie pozwala długo tkwić w takim depresyjnym stanie. Mamy świadomość, że za chwilę może być kolejny taki pacjent, a my musimy wykonywać swoją pracę jak najlepiej. Trzeba budować wewnętrzną siłę, bo inaczej nie jest się w stanie wrócić do pracy.
- Na oddziale neonatologicznym jest łatwiej?
– Na pewno nie ma aż tylu skrajnie trudnych przypadków, ale jesteśmy dużym oddziałem, mamy bardzo dużo pacjentów. Wśród nich też są chore dzieci. Nasz szpital ma trzeci stopień referencyjności, więc przyjmujemy tak naprawdę najcięższe przypadki. Musimy być na to przygotowani. Praca z tak specyficznym pacjentem, jakim jest noworodek, to praca 24 godziny na dobę. Nasz oddział nigdy nie śpi, bo zawsze ktoś potrzebuje pomocy. Jest to jednak zawód, który daje bardzo dużo satysfakcji, pozytywnych emocji.
Mam nadzieję, że coraz więcej mężczyzn będzie się decydować na ten kierunek, bo przydałaby się pewna równowaga w tym zawodzie. Na razie jest nas tylko ok. 30 w całej Polsce, w Lublinie jest chyba tylko kilku położnych, w szpitalu przy Jaczewskiego jestem jedyny. Przy okazji Międzynarodowego Dnia Pielęgniarki i Położnej chciałbym życzyć wszystkim koleżankom i kolegom po fachu, szczególnie z SPSK4 w Lublinie, samych sukcesów i satysfakcji zawodowej.