– Jej wzrok był utkwiony w moje oczy. Widziałam jak odchodzi. Zaczęłam się modlić. Prosiłam, żeby została – mówiła we wtorek w sądzie kobieta, która zatrzymała się aby przepuścić dziewczynkę na przejściu dla pieszych. Tego samego nie zrobił zawodowy kierowca. W wyniku odniesionych obrażeń 12-letnia Wiktoria zmarła
- Moja córka była przepiękną, pełną pasji dziewczyną. W szpitalu zobaczyłam ją z wygolonymi włoskami, a te które zostały były splątane i zabrudzone krwią – opowiadała we wtorek na sali sądowej Katarzyna Tchorzewska z Lublina, mama 12-letniej Wiktorii.
Dziewczynka zmarła w wyniku obrażeń odniesionych w wypadku drogowym. Do tragedii doszło 26 września 2018 r. na oznakowanym przejściu dla pieszych przy ul. Poligonowej w Lublinie. Wiktoria szła na pobliski przystanek, by tam wsiąść do autobusu i dojechać do szkoły. Na lekcje nigdy nie dotarła.
Gdy dziewczynka stała na wysepce oddzielającej dwa kierunki jazdy, kobieta kierująca fiatem zatrzymała się aby ją przepuścić. Nie zrobił tego Józef B., który jest zawodowym kierowcą. Uderzył w dziecko. Zdaniem prokuratury jechał szybciej niż powinien o 22 km/h.
We wtorek w sądzie prokurator Krzysztof Maryńczak odczytując akt oskarżenia, długo wyliczał obrażenia, których doznała Wiktoria. – W szpitalu siadałam przy Wiktorii po prawej stronie. Z lewej była nie do poznania. Tak bardzo jej twarz była zmieniona – opowiada mama 12-latki.
Wiktoria trafiła do szpitala w stanie krytycznym. – Lekarz powiedział nam, że jest uzasadnione podejrzenie śmierci mózgu. Czyli coś nieodwracalnego. Świat nam się wtedy zawalił. Gdyby było inaczej to wydalibyśmy wszystkie pieniądze, by zabrać ją do najlepszej kliniki.
– Ciężko mi żyć z tym co się stało – mówił przed sądem sprawca wypadku. Na sali sądowej przepraszał rodziców Wiktorii, choć przed wtorkową rozprawą nigdy się z nimi nie skontaktował.
Józef B. przyznał się do winy. Utrzymywał jednak, że nie jechał tak szybko. Twierdził też, że nie widział dziewczynki. Przekonywał, że oślepiło go słońce.
Zdaniem jednego z przesłuchiwanych we wtorek świadków, światło rzeczywiście było mocne. – Z tego też powodu jechałam wolno – mówiła w sądzie kobieta, która w dniu wypadku siedziała za kierownicą fiata. – Poruszałam się z prędkością może ok. 30 km/h – podkreślała.
Jej zdaniem kierowca, który potrącił Wiktorię, na pewno jechał za szybko. – Choć nie była to prędkość wariata drogowego – stwierdziła.
Przed przejściem zatrzymała się by przepuścić Wiktorię. – Nic nie jechało, tak mi się wydawało. W momencie jak dziewczynka weszła na pasy zobaczyłam nadjeżdżający samochód i zamarłam.
Później wybiegła z auta do rannego dziecka. – Jej wzrok był utkwiony w moje oczy. Widziałam jak odchodzi. Zaczęłam się modlić. Prosiłam, żeby została – opowiadała w sądzie ze łzami w oczach. – Mam świadomość, że po ludzku zrobiłam dobrze. Żyję jednak w poczuciu, że gdybym się nie zatrzymała, to dziewczynka nie weszłaby na przejście.
We wtorek obrońca oskarżonego złożyła wniosek o dobrowolne poddanie się karze – rok więzienia z trzyletnim okresem zawieszenia i 2 tys. zł na fundusz ofiar wypadków drogowych. Oskarżony wnosił też o to, aby nie odbierać mu prawa jazdy, bo praca jako kierowca jest głównym źródłem jego utrzymania.
Na taki wymiar kary nie zgodziła się ani sędzia Monika Płoska-Pecio, ani prokurator, ani pełnomocnik rodziców, ani rodzice Wiktorii, którzy są oskarżycielkami posiłkowymi.
Oskarżony nie chciał odpowiadać na pytania ani sądu, ani prokuratora, ani pełnomocnika rodziców. Odnosił się wyłącznie do pytań swojej obrony.