Bogusław Kowalski, właściciel jednoosobowej spółki cywilnej Galant w Świdniku, był jednym z pierwszych w kraju, którzy zwietrzyli interes w handlu zagraniczną odzieżą używaną (i związaną z tym gospodarką odpadami).
- Na to, co teraz mam, pracowałem ciężko przez lata - mówi Bogusław Kowalski. - Przecierałem ścieżki dla tej branży. Wyzwanie podjąłem trochę przez przypadek, nie znając zasad tego przedsięwzięcia, nie zdając sobie sprawy z kosztów. Po powrocie w 1990 r. z trzyletniego kontraktu w byłej RFN, gdzie robiłem oprzyrządowanie do obróbki metalu, szukałem sobie zajęcia. Do WSK, w której pracowałem od 1972 r., wracać nie chciałem Zaoszczędzone pieniądze zainwestowałem w hurtownię artykułów spożywczych. Szybko się zorientowałem, że był to zły wybór. Wtedy przypomniałem sobie swego niemieckiego znajomego, który handlował używaną odzieżą. Na początku sporo on mi pomógł. Dalej wszystko potoczyło się gładko: wynająłem halę, zaś zagraniczny partner dał mi towar w komis.
Interes się rozwijał, po kilku latach dotychczasowa siedziba Galanta zrobiła się za ciasna. Z pomocą przyszedł przypadek. Na rynek polski akurat weszła amerykańska firma stawiająca "pod klucz” nowoczesne hale. Pierwszy budowany przez nich obiekt, pod Warszawą, bardzo się B. Kowalskiemu spodobał. Podpisał więc umowę na postawienie podobnej hali w Świdniku. Współpraca tak się zacieśniła, że w 1995 r. został zaproszony do kalifornijskiej siedziby amerykańskiej firmy, by podpisać umowę na reprezentowanie jej interesów w Polsce. Dzięki zaangażowaniu B. Kowalskiego powstało kilka kolejnych takich hal w kraju i jedna w Niemczech. Umowa samoczynnie wygasła, gdy Amerykanie, ze względu na duże koszty transportu elementów do budowy hal, postanowili sprzedać licencję.
- Zdobyłem rynek, jestem na nim potrzebny, postawiłem nowoczesną halę o pow. 2200 mkw., która dzisiaj warta jest co najmniej 2,5 mln zł, płacę krociowe podatki, zatrudniam pół setki ludzi - wylicza B. Kowalski. - Zaufania władz skarbowych i celnych jednak, podobnie jak cała branża, do dzisiaj nie mam. Od kilku lat czynione są podchody, by nas zniszczyć. Najgroźniejsza sytuacja była w ubiegłym roku, kiedy uchwalona została ustawa o zakazie importu odzieży wstępnie sortowanej. Na to nałożyło się powtórne weryfikowanie przez służby celne dokumentów przywozowych z ostatnich trzech lat. Reakcja społeczeństwa była jednoznaczna. Ustawę zawieszono, natomiast my musimy walczyć w sądach, by oddano nam niesłusznie zabrane pieniądze. Czasami nachodzą mnie wątpliwości i zmęczenie... Chętnie bym wtedy pozbył się problemów, uciekł do swojej głuszy poza miastem. Zaraz jednak przychodzi otrzeźwienie, że nie mogę tego zrobić, bo zatrudniam około pięćdziesięciu osób, które zostałyby bez pracy. Dwadzieścia osiem z nich jest ze mną od początku. Wiem, że okres prosperity z lat 1997-1998 już się nie powtórzy, że będzie coraz trudniej. Liczę jednak, że w dłuższej perspektywie wszystko się ustabilizuje.
Na rynku odzieży używanej z każdym rokiem dzieje się coraz gorzej. Zmniejsza się popyt, rosną obciążenia fiskalne, mniej jest klientów zza wschodniej granicy. Prostych rezerw w zajmujących się tym firmach już nie ma, muszą zwalniać pracowników. W Świdniku odejdzie prawdopodobnie około 10 osób. Właściciele robią, co mogą, by przetrwać do czasu wejścia Polski do Unii Europejskiej. Liczą, że wtedy przepisy będą przejrzyste i czytelne, że nie będą działały wstecz. Mają świadomość, że oznacza to także rywalizację z zachodnimi firmami, że wtedy na rynku miejsce będzie tylko dla kilku najlepszych. B. Kowalski planuje zmniejszenie sprzedaży hurtowej, a zwiększenie detalicznej we własnych dużych sklepach.
Ceny odzieży używanej ustalane są indywidualnie. W przypadku sprzedaży na wagę wynoszą, w zależności od asortymentu, od 4 do 20 zł za kg. Przyzwoite spodnie dżinsowe można kupić za 12 zł, ładną kurtkę skórzaną - za 50-70 zł, futro karakułowe - za 200-500 zł. Przed laty najwyżej, bo na 10 tys. zł, wyceniono futro z norek. Pomimo dość wysokiej przecież ceny szybko znalazło nabywcę...
Nie jest sam
W prowadzeniu firmy Bogusławowi Kowalskiemu pomaga żona Danuta i córka Małgorzata, absolwentka Politechniki Lubelskiej. Zięć Jacek prowadzi własną działalność. W wolnych chwilach pan Bogusław zajmuje się swoim hobby: starymi pojazdami. W swojej kolekcji ma już dziesięć leciwych motocykli i kilka samochodów.