Stanisław Żebrowski zbudował elektrownię w trzy miesiące. Ale wcześniej musiał załatwić w urzędach różne formalności, co zajęło mu... trzy lata
– Od czasu do czasu trzeba oczyścić dopływ wody, raz na pół roku przesmarować. Poza tym, sama się obsługuje – opisuje swoją elektrownię przedsiębiorca, pasjonat. – Komputer sam analizuje np. stan sieci energetycznej, czy przepływ wody. Za jakiś czas powinny też popłynąć pierwsze większe pieniądze.
Turbina pracuje obok starego młyna w okolicach Wilkowa (lubelskie). Ma moc 24 kW. Prąd płynie bezpośrednio do sieci niskiego napięcia. Drugi obwód może zapewniać zasilanie prywatnych urządzeń.
– Energię sprzedaję na giełdzie, za pośrednictwem domu maklerskiego – wyjaśnia Stanisław Żebrowski. – Cen nikt nie gwarantuje, ale od lat sukcesywnie pną się w górę. Elektrownia działa już trzy lata i powoli przynosi pierwsze dochody.
Po pięciu latach taka instalacja powinna dawać czysty zysk.
Najpierw jednak trzeba zainwestować. Budowa hydroelektrowni w Wilkowie pochłonęła ok. 250 tys. zł. Połowę pożyczył Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska.
– Część prac wykonywałem samodzielnie. Trochę, by ograniczyć koszty, ale i dla własnej przyjemności – dodaje Żebrowski. – W końcu to także mój zawód. Przez wiele lat byłem głównym energetykiem w cukrowni w Opolu Lubelskim. Chyba stąd moja pasja.
Osiem lat temu pracownik cukrowni postanowił zainwestować we własny biznes. Jak przyznaje,
nie do końca wiedział, na co się porywa.
– Załatwianie formalności zajęło trzy lata, budowa elektrowni trzy miesiące – wspomina Żebrowski. – O moich przejściach można książkę napisać. Przeciągające się procedury to problem całej energetyki odnawialnej. Brakuje dokładnych przepisów.
By produkować energię na własną rękę, trzeba zdobyć dwa główne dokumenty – warunki przyłączenia do sieci energetycznej oraz opinię o wpływie inwestycji na środowisko. Budowę elektrowni w danym miejscu musi umożliwiać także lokalny plan zagospodarowania przestrzennego. Jeśli plan tego nie przewiduje, można starać się o jego zmianę. Niektóre gminy wydają pozwolenia na inwestycje w oparciu o decyzję o warunkach zabudowy. Wtedy droga jest krótsza.
– Tyle teorii, bo obecne przepisy pozwalają na zbyt dużą uznaniowość przy wydawaniu decyzji – dodaje Żebrowski. – Zbyt wiele zależy od dobrej woli urzędników czy zakładów
energetycznych. Inwestorzy z zagranicy mają nieco łatwiej, bo dysponują większym kapitałem.
Lokalni przedsiębiorcy muszą liczyć na pożyczki z wojewódzkich funduszy ochrony środowiska. To tanie kredyty i nie zawsze trzeba spłacać je w całości. Pożyczka na elektrownię w Wilkowie została umorzona w 15 procentach. Właściciel zainwestował bowiem w kolejną instalację.
– To następna hydroelektrownia, tym razem w Białce, niedaleko Krasnegostawu – wyjaśnia Żebrowski. – Kończę przygotowania i za kilka miesięcy instalacja powinna pracować. Realizacja takich inwestycji jest stosunkowo prosta, jeśli wykorzystujemy istniejące spiętrzenia wody. Jest też mniej formalności do załatwienia niż np. przy wiatrakach.
O tym przedsiębiorca z Józefowa przekonał się na własnej skórze. Przed kilkoma laty sprowadził z Danii pierwszy wiatrak. Niestety, nie udało się go uruchomić. Stanisław Żebrowski
poległ w starciu z biurokracją – musiał sprzedać maszynę, ale nie dał za wygraną.
– Kupiłem kolejny wiatrak, tym razem w Holandii – mówi. – Niestety, od dwóch lat nie mogę sobie poradzić z urzędami i cały sprzęt leży w pokrzywach.
Przedsiębiorca z Józefowa wskazuje na szereg przeszkód, które uniemożliwiają rozwój elektrowni wiatrowych.
– Niektóre zakłady energetyczne domagają się np. danych technicznych konkretnego wiatraka. To oznacza, że najpierw trzeba go mieć, a potem możemy czekać na zgodę na podłączenie – wyjaśnia. – Wielu rezygnuje, bo nowy wiatrak to wydatek ok. 1 mln euro. Mali inwestorzy często rezygnują. Boją się, że wyrzucą pieniądze w błoto.
Wiatrak, rozebrany na części, leży na posesji przedsiębiorcy. Elementy ponad 30-metrowego masztu widać z daleka.
Żebrowski zapewnia, że nie zrezygnuje.
Otuchy dodaje mu znajomy, któremu w okolicach Annopola udało się postawić siedem wiatraków. Każdy o mocy ok. 100 kW.
Z ostatnich danych Urzędu Regulacji Energetyki wynika, że w całym kraju mamy ponad 280 takich instalacji. Ich łączna moc nie przekracza 700 megawatów. Eksperci szacują, że wykorzystujemy zaledwie kilkanaście procent krajowego potencjału.