\"...na moich ścieżkach dawno deptanych stopami przechadzam się pamięcią...”
W maleńkim pokoju skromniutkiej kawalerki cicho skradają się dwa koty. Delikatnie stąpają między wiórami lipowego drewna i kładą się na plamie słońca.
- Poszłam na noc do pracy - wspomina Alicja. - Mieliśmy problemy. No bo jak żyć za tysiąc złotych miesięcznie we dwoje. Lekarstwa, opłaty, długi i bieda...
- Dostałem nerwowej depresji - zwierza się Zbyszek. - Okropnie to przeżywałem. I wtedy zacząłem uciekać w świat dzieciństwa, ciepły, bezpieczny z dzisiejszej perspektywy beztroski. Z bólu duszy zrodziła się moja poezja. I z miłości.
\"...w lipowej kapliczce, pod wiekową lipą, Chrystus lipowy stoi...”
Na ścianie, pod ślubnym portretem, wisi Chrystus Frasobliwy. I obok drugi, o którym Zbyszek mówi "nasz własny”, rozpięty na krzyżu z wierzby mandżurskiej.
- Jestem ze wsi, rzeźbię to, co jest mi bliskie: świątki, muzykantów, ptaszki, zwierzątka. Raz nawet wyrzeźbiłem diabły, ale nikt ich nie chciał kupić - śmieje się.
- Zaczął zaraz po tym, jak dostaliśmy mieszkanie - Alicja patrzy na niego z czułością. - Maleńkie? Wtedy, w 85 roku to był dla nas luksus. Na 800 starających się było 50 mieszkań. Zresztą, jesteśmy biedni, nie byłoby nas stać na utrzymanie większego. Wtedy Zbyszek zaczął, jak to on mówi, strugać.
- Przywiozłem takiego okrąglaka i spróbowałem. Co wyszło, to wyszło. Później już zacząłem systematycznie rzeźbić. W zimie tu, na środku pokoju, w lecie jadę na wieś, do rodziny.
\"...za czułe spojrzenie, wiatr we włosach, delikatne dłonie, gorące serce, za wilgotne wargi w pocałunku, szybszy oddech, wirujący świat, jestem, kochana”
- Minęła 24 rocznica naszego ślubu. Nie mam szczęścia do pieniędzy, ale do miłości tak - mówi po prostu. - I siłą miłości się trzymam. Dla siebie samego nie walczyłbym z chorobą. Ale wiem, że jestem kochany i kocham. I nie znam innej miłości, jak do mojej żony.
- My ciągle sobie o tym mówimy - dodaje Alicja. Pytamy się nawzajem: kochasz mnie? Przez te wszystkie lata tylko pięć dni, jak Zbyszek pojechał do Francji, byliśmy osobno.
- Szczerze mówiąc, każdy wiersz o miłości jest wierszem o mojej żonie - mówi mąż.
Na jego rzeźbach, ustawionych w tym maleńkim słonecznym pokoiku, w którym mruczą koty i drży zielona paprotka, na tych rzeźbach tulą się do siebie twarze staruszków.
- Mówię jej: Kochana, to my, jak będziemy mieli po dziewięćdziesiąt lat. Też się będziemy tak kochali. Zawsze.
\"...jadę tam choć na godzinę, by zażyć, namiastkę wsi, chociaż w tabletce, jak każdy z nas, gdy tęskni do swoich korzeni”.
- Dziś mieszkająca w Szczecinie, a kiedyś w Puławach, pani dr Janina Kochanowska kupiła kiedyś moją rzeźbę, a później zaproponowała pomoc w wydaniu tomiku poezji - wyjaśnia. - To pani z Akademii Umiejętności "Tradycja”. Zajęła się mną i dzięki niej i pani Halinie Soleckiej wiersze zostały wydane.
- Zaprosiła nas nad morze. Pierwszy raz w życiu zobaczę morze - cieszy się Alicja.
- Rzeźbię to, co kocham i piszę o tym, co kocham - mówi zamyślony. - O tym, co było: o wsi moich wspomnień i o tym, co będzie: o zmarszczkach na naszych twarzach i uczuciu, które będzie równie żarliwe, jak dziś.