Tu jest o pierwszych ludziach, którzy ją tworzyli - mówi Wasilewski. - Była, jaka była, inna nie mogła być. Nie mieliśmy nic do gadania. To był teren przyfrontowy, jeszcze wojska stały nad Wisłą. Pierwszym komendantem posterunku MO w Puławach był Józef Tomasik. Żaden fachowiec. - Zaraz się zwolnił, bo miał gospodarkę i wolał tego pilnować - krzywi się Wasilewski.
Nowi po granatowych
Edward Dziadosz został milicjantem w 1944 r.
- Miałem wtedy 19 lat - wspomina dziś. - Dostałem poniemiecki karabin, amunicję, pas, przybory do golenia i koc. I z tym poszedłem w świat. Po kilku miesiącach dostał pierwsze wynagrodzenie - 160 złotych. Starczyło na pół litra wódki i kawałek kiełbasy.
Posterunek mieścił się w przedwojennej, granatowej policji. Spali na słomie na podłodze. Ze wsi dostawali chleb i mleko. - Mięso załatwiliśmy z komendantem wojsk ruskich - dodaje.
W 1945 r. został przeniesiony do Garbowa. Tam, w majątku Jabłonowskich, powstała pierwsza na wyzwolonych terenach szkoleniowa placówka dla milicjantów. Wzorowana na przedwojennej policji granatowej.
Z kroniki
Listopad 1944 r., a więc w chwili powstawania MO w powiecie puławskim:
• Stan osobowy
4 oficerów, 49 podoficerów, 126 szeregowych
• Uzbrojenie:
2 karabiny maszynowe, 70 pepeszy, 115 karabinów, 20 pistoletów TT.
• Wyposażenie
4 konie, 2 wozy, 1 samochód,
1 motocykl, 30 rowerów
• Umundurowanie
17 płaszczy, 16 mundurów, 16 spodni, 16 czapek, 16 służbowych trzewików.
• Jak na blisko 180 funkcjonariuszy, 16 butów (8 par) to trochę za mało..
- Nierzadko milicjant był obdarty, a zdarzało się, że boso - dodaje Dziadosz. - Opaska na rękawie i tyle.
W jednej z pierwszych akcji puławskiej MO zarekwirowano:
• 43 karabiny różne, 14 pistoletów maszynowych, 3 rkm, 1 pistolet, 30 granatów, tysiące sztuk amunicji
• 160 litrów bimbru, 50 aparatów przystosowanych do pędzenia.
Przestępcy w białych kołnierzykach
- Gdzie był najlepszy bimber? - zastanawia się Romuald Wasilewski. - Za moich czasów to okolice Parchatki. A najlepszy był u Stacha w Zbędowicach.
Wasilewski zaczął pracować w milicji w 1969 r.
Wtedy blacha aluminiowa była tylko dla instytucji i dla powstającego kombinatu. Do kupienia, oczywiście, też na lewo.
- To była prosta sprawa - śmieje się Wasilewski. - Trzeba było tylko po okolicznych wsiach jeździć i patrzeć, gdzie się dachy błyszczą. Nie miałem do czynienia ze zwykłymi złodziejaszkami. To były przestępstwa w białych kołnierzykach - kradli ludzie na stanowiskach, dyrektorzy, prezesi. Nie tacy, co to garść gwoździ w kieszeni wynieśli.
Rower i gwizdek
Edward Dziadosz przeniósł się w 1957 r. do Puław.
- Na rewir jeździło się rowerem. Mieliśmy motocykl, ale jeździło nim się głównie w rejon Gołębia.
- Żałuję, że nie przyniosłem dziś gwizdka - wzdycha Wasilewski.
- No właśnie, taki był wtedy system porozumiewania się - wyjaśnia Dziadosz. - Gwizdka używało się, jak ktoś nieprawidłowo przechodził przez jezdnię lub jak się kogoś chciało zatrzymać, albo był to sygnał wysyłany innym milicjantom na służbie. Czy reagowali? Pewnie. Gwizdek słychać było bardzo dobrze.
- Dziś są telefony, komputery, auta, a wtedy - co najwyżej rower, gwizdek i stara maszyna do pisania - dodaje Wasilewski.