Trener Jerzy K.? Patrzyłem na niego z zachwytem, chciałem być takim piłkarzem. Trafić do dużego klubu. Później szanowałem go i ceniłem jako szkoleniowca - mówi Bernard Bojko, trener Puławiaka.
• Jest pan zdziwiony, że afera korupcyjna zawitała do Puław?
- Szczerz mówiąc, nie. To co dzieje się w polskiej piłce jest chore. To jak strzał we własną stopę. Teraz będzie jeszcze trudniej o sponsorów, a okłamywani kibice nie będą chodzić na mecze. Trzeba pamiętać, że korupcja nie odbywała się jedynie w większych klubach, ale rozpoczynała się w najniższych rozgrywkach. Mniejsze rzeczki wpadają do większych.
• A wątek puławski?
- Nie jestem zaskoczony, że się pojawił. Wcześniej czy później dowiemy się więcej. Trener Jerzy K.? Na ten temat wolałbym się nie wypowiadać. Dla to był wzór piłkarza. Jako 15-letni podlotek, z drobniakami w kieszeni, jechałem na niemal każdy mecz Motoru. Grał w nim Jerzy K. patrzyłem na niego z zachwytem, chciałem być takim piłkarzem. Trafić do dużego klubu. Później szanowałem go i ceniłem jako szkoleniowca. Ma warsztat, który robi wrażenie. Dlatego ostatnie wieści są niezwykle smutne dla całego społeczności.
• Jako zawodnik spotkał się pan z korupcją?
To było powszechne. Jedni szybko dali się ubrudzić, inni trzymali pion moralny. Pamiętam sytuację, kiedy podczas meczu pijany sędzia podszedł do mnie i wyszeptał mi do ucha, że jeśli jeszcze raz odbiorę napastnikowi rywali piłkę do wylecę z boiska. Wtedy nikt się z tym nie krył. Ustawiano całe kolejki ligowe. O tym, kto ma awansować wiedziano rok, dwa wcześniej. Gdzieś słyszałem, że prezes Michał Listkiewicz coś mówił o jednej czarnej owcy, to były całe tabuny czarnych owiec. Te białe traktowano jak odszczepieńców.
• A jako trener?
To było 7 lat temu. Walczyliśmy o awans do klasy okręgowej. Pojechaliśmy na mecz z najważniejszymi rywalami, których prezesem był prominentny działacz LZPN. W ekipie przeciwnika na boisko wybiegło siedmiu zawodników, którzy dzień wcześniej występowali w meczu wyższej ligi całkowicie innego klubu. Oczywiście w protokole meczowym figurowali pod fikcyjnymi nazwiskami. Zgłosiłem protest i wie pan, co się stało? Następnego dnia prezes przeciwników oskarżył mnie, że to ja próbowałem przekupić jego piłkarzy. Najlepszą obroną jest atak. W związku usłyszałem: Panie Bojek, daj pan spokój. I tyle. Miałem nawet napisać na podstawie tamtych wydarzeń scenariusz do filmu.
• Podobno mecze kupuje się już w rozgrywkach juniorskich...
- O nie, z czymś takim nie spotkałem się. Może dlatego, ze są tam inni ludzie, młodsi, normalni nie skażeni tamtym brudem i nie umoczeni w jakieś pokrętne układy.
• Co robić z takim stadem czarnych owiec, kiedy afera piłkarska znajdzie swój epilog?
- To moralne dno, ale każdemu należy dać drugą szansę. Powinni odpracować swoje winy, ale społecznie. Powiedzmy, że zanim wrócą do zawodowej piłki, niech pracują przez dziesięć lat społecznie z młodzieżą. Tylko nie wiem co na to powiedzieliby rodzice tych dzieciaków.