Marcin Gawęda skończył 31 lat. Dla zawodu listonosza rzucił…studia na lubelskiej Akademii Rolniczej.
– Może nawet mamy coś wspólnego – podobne poczucie humoru. Lubię żartować, jestem optymistą. Chyba bym się nadawał do kabaretu.
• A tymczasem „ludzie zejdźcie z drogi, bo listonosz jedzie”?
– Tak, dosłownie. Bo mam rejon rowerowy.
• Co to znaczy?
– Są listonosze, którzy jeżdżą po swoim rejonie rowerem, motorem albo autem. Ja rowerem, bo uliczki na Włostowicach mają 15 kilometrów.
• Jak się w zimie jeździ?
– Mam zwykły, górski rower. Drugi. Ten pierwszy już się rozleciał. Ten ma parę przerzutek, bo pod górkę ciężko wjechać. Muszę powiedzieć, że w „mojej” dzielnicy ludzie starannie odśnieżają. Najgorzej jeździ się w centrum. Jednak sypią solą i piachem, jest błoto, dziury w jezdni. Na rejonie znam każdy dołek. W tym roku tylko raz się przewróciłem.
• Pamięta pan ten pierwszy dzień w pracy?
– Pamiętam, że nieźle bolało mnie ramię. Nie możemy ładować więcej niż 10 kg, ale wtedy poczułem tę wagę. Teraz mam pojemniki przyczepione do ramy i jest o wiele lżej. A, jeszcze zapomniałbym. W pierwszym tygodniu pracy ugryzł mnie pies.
• Czy listonosz nadal roznosi pieniądze?
– Tak
• I nie boi się?
– Nie myślę o tym. Zresztą w moim rejonie zawsze kręcą się ludzie, nie muszę wchodzić do ciemnych klatek.
• A jacy są mieszkańcy w pana rejonie?
– W większości zamożni. To dzielnica lekarzy, prawników, mało jest osób biednych. Myślę zresztą, że oni wkrótce sprzedadzą swoje domy i w ich miejsce zbudowane zostaną nowoczesne wille. Wielu właścicieli ma pomoc domową, albo panią, która przychodzi sprzątać.
• I mają też psy...
– Tak, i to dużo. Kiedyś zobaczyłem tabliczkę przed domem: „Uwaga zły pies”. Zagwizdałem i widzę, że pies uwiązany jest na łańcuchu. Więc wchodzę na pewniaka. Już jestem przy domu, a tu zza rogu wychodzi olbrzymi bernardyn. Pobiłem wtedy rekord w biegu przez płotki i w skoku wzwyż przez parkan. Poturbowałem się trochę. Tak, psy nas nie lubią...
• Czy ludzie piszą jeszcze listy?
– Coraz mniej. Wysyłają sporo kartek na Boże Narodzenie, mniej na Wielkanoc. Najwięcej jest przesyłek i druków urzędowych. Wkrótce sztuka pisania listów zaniknie. Co tam dużo mówić, ja sam nigdy ich nie pisałem. Zostanie nam roznoszenie tylko druków.
• Czy Puławy – z perspektywy listonosza – bardzo się zmieniają?
– Tak, na plus. Są coraz bardziej zadbane, mają lepsze chodniki, place zabaw dla dzieci, ale zostaje tu coraz mniej młodych ludzi. Wyjeżdżają za chlebem do Anglii, do Włoch. Boję się, że wkrótce zostaną sami emeryci.
• W zimie praca jest ciężka?
– Pracuję od 7 do 15. Przyjeżdżam na pocztę przy ul. Lubelskiej, dostaję już przygotowane przesyłki dla mojego rejonu i ok. 8.30 wyjeżdżam w teren. Najbardziej marzną nogi. Wolę czasem poprowadzić rower niż jechać. Nakładam czapkę uszatkę i do roboty! Długopis trzeba mieć „obcykany” bo trudno zdejmować bez przerwy skuwkę i koniecznie żelowy – inne zamarzają. Nie zwracam uwagi na czarnego kota, jak mi przebiegnie drogę, nie jestem przesądny.
• Jak pan odpoczywa?
– Po pracy wkładam kapcie i drzemię w fotelu, czekając, kiedy żona poda obiad.