Tylko jeden bandyta, który napadł na właścicielkę pubu w Puławach, czeka na proces. Pozostali wymknęli się śledczym. Poszkodowana sama ustaliła nazwiska napastników, ale policja zaprzecza, że dostała ich dane.
Przed rokiem grupa bandytów śledziła kobietę na ulicach Puław. Kiedy się zatrzymała, wybili szyby w jej samochodzie. Na koniec rozpylili gaz łzawiący. Pod koniec stycznia tego roku prokuratura oskarżyła o napad tylko szefa bandy Leszka P., który wcześniej kilka razy nachodził właścicielkę pubu. Żądał od niej haraczu za "ochronę”. Odmówiła, dlatego na nią napadli.
– Sama ustaliłam nazwiska, imiona i adresy siedmiu mężczyzn. Zapisałam je na kartce i zaniosłam do puławskiej komendy. Nie pamiętam nazwiska policjanta, który ją przyjął, ale bym go rozpoznała. Jak to więc możliwe, że nie udało się dopaść bandziorów? – dziwi się kobieta.
Policjanci zaprzeczają jednak, że właścicielka pubu dała im kartkę z nazwiskami napastników. – Ale wszystkie inne przekazane przez pokrzywdzoną informacje o sprawcach oraz pojazdach, jakimi się poruszali, zostały wykorzystane w śledztwie – podkreśla Marcin Koper, rzecznik puławskiej policji, którego poprosiliśmy o wyjaśnienie rozbieżności.
Dodaje, że gdyby poszkodowana rzeczywiście przyszła do komendy z informacjami, zostałaby z pewnością przesłuchana.
Tymczasem, w ubiegłym tygodniu kobieta przyniosła policjantom informacje na temat jeszcze jednego mężczyzny, który przychodził do jej pubu po haracz. Prokuratura zawiesiła śledztwo w jego sprawie, bo podejrzewany się ukrywa. – I również nie zostałam przesłuchana – dodaje pokrzywdzona. – W ubiegłym tygodniu widziano go w Puławach, poinformowałam o tym policję.
W ujęciu pozostałych napastników nie pomogły też kamery monitoringu, które znajdują się na budynku sklepu mięsnego w pobliżu miejsca napadu. Specjaliści z laboratorium kryminalistycznego nie odnaleźli na dysku nagrywarki filmu z tego zdarzenia.
– Jeśli tylko zostaną wykryte nowe okoliczności, wznowimy śledztwo – zapewnia Agnieszka Kępka z Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
Po napadzie kobieta zrezygnowała z prowadzenia pubu. Twierdzi też, że w czasie śledztwa była zastraszana: raz na swoim aucie znalazła zawieszony różaniec, a kilka miesięcy temu nieznani mężczyźni pojawili się w okolicach przedszkola jej córki. "Zastanawialiśmy się, czy nie podrzucić małej do domu” – miała usłyszeć przerażona matka.
Leszek P., pseudonim "Lenin”, przebywa w areszcie. Za próbę wymuszenia haraczu i zniszczenie samochodu grozi mu do 10 lat więzienia.