(fot. Jacek Świerczyński / archiwum)
Gdy zaczynał pełnić funkcję naczelnika gminy, Polską rządziła partia robotnicza, obowiązującym ustrojem był socjalizm, a na ulicach dominowały fiaty 126p. Od tamtej pory w kraju zmieniło się niemal wszystko, poza jednym – Markuszowem (powiat puławski) nadal rządzi Andrzej Rozwałka. Kończy właśnie swoją ostatnią, siódmą kadencję.
• Jak to się stało, że 34 lata temu związał się pan z Markuszowem?
ANDRZEJ ROZWAŁKA: – Decyzję o odtworzeniu gminy podjęło MSWiA. Ja dostałem polecenie, żeby się tym zająć od ówczesnego wojewody lubelskiego, Tadeusza Wilka. To był czas, kiedy gminy Markuszów nie było, administracyjnie i powierzchniowo podlegaliśmy pod Kurów. Nie mieliśmy nic, nowy samorząd musiałem tworzyć od zera.
• Jak pan wspomina tamten okres?
– Przede wszystkim wśród mieszkańców panowała wtedy euforia i zadowolenie z tego, że odzyskujemy niezależność od Kurowa. Wszyscy pomagali, zaangażowanie lokalnej społeczności było bardzo duże. Dzięki temu nie było kłopotu np. z załatwianiem trudnych wtedy do zdobycia materiałów budowlanych. Moim pierwszym zadaniem było zorganizowanie siedziby Urzędu Gminy. Został nim Wiejski Dom Kultury, gdzie urząd mieści się do dzisiaj. Pamiętam, że pracowało przy tym 8 stolarzy, dzięki czemu przebudowa trwała zaledwie 10 dni. Poza tym w tym czasie musieliśmy zawrzeć wiele umów, np. z energetyką. Sporo było tej biurokracji, ale przy tworzeniu nowej gminy nie dało się tego uniknąć.
• Pamięta pan swoją pierwszą inwestycję?
– Tak. To była droga łącząca Kaleń z Łanami i byłą już drogą szybkiego ruchu. Gmina musiała kupić cement. Rozłożyli go mieszkańcy. W czynie społecznym nawieźli też piach. Z tej drogi do dzisiaj korzystają mieszkańcy i cieszy mnie to, że przez ten cały czas nie musiała przechodzić większego remontu. To dowód na to, że wszystko było wykonane zgodnie ze sztuką budowlaną.
• Jak gmina poradziła sobie na przełomie lat 80. i 90. w czasie transformacji ustrojowej?
– To przejście było dla nas bardzo efektywne. Dzisiaj trudno to sobie wyobrazić, ale na inwestycje przeznaczaliśmy w tamtym czasie 40 procent budżetu. Było to możliwe dlatego, że nie musieliśmy finansować oświaty (zarządzanej przez kuratoria, finansowanej w całości z budżetu centralnego). Dzięki środkom „prymasowskim” zwodociągowaliśmy Góry, Zabłocie i Olszowiec, a przy pomocy dobrowolnych składek od mieszkańców udało nam się już w latach 90. zgazyfikować niemal całą gminę.
• Co uważa pan za swój największy sukces, licząc wszystkie kadencje na stanowisko naczelnika i wójta gminy?
– Jeśli mam wskazać jedną rzecz, byłby to rozwój lokalnej infrastruktury. Już 1998 roku mieliśmy kanalizację i oczyszczalnię ścieków. Dzisiaj mamy dwie oraz dwie odnowione hydrofornie, na co otrzymaliśmy unijne dotacje. Zbudowaliśmy przy tym wiele dróg, boisko sportowe, piękny zbiornik retencyjny w Kaleniu. Cieszę się także z powstania i aktywności stowarzyszeń, z którymi współpracujemy. Podsumowując – jest zupełnie inaczej, niż w czasach, kiedy zaczynałem.
• Nie wszystko jednak się udało. Czego najbardziej pan żałuje?
– Tego, że nie otrzymaliśmy wsparcia unijnego na rozbudowę domu kultury, który miał być połączony z remontem Urzędu Gminy i Ośrodka Pomocy Społecznej. Nie otrzymałem także środków rządowych na remonty naszych dróg. Mówiono, że pieniądze na ten cel będą lać się strumieniami. Ja dwa razy składałem wnioski, bez skutku.
• Jest pan jednym z nielicznych wójtów w Polsce, którzy tak długo rządzą gminą. Nie przegrał pan żadnych wyborów. Ma pan jakieś rady dla młodszych samorządowców, przyszłych wójtów?
– Podejrzewam, że jestem pod tym względem w pierwszej piątce. Co do rad, na pewno trzeba słuchać ludzi i zachowywać zdrowy rozsądek. Nie być impulsywnym i trzymać nerwy na wodzy, mimo tego, że czasami ktoś dokopie. Po prostu być człowiekiem. I jeszcze jedno – nie przeżywać tak bardzo wyborów. Ja nie robiłem właściwie żadnych kampanii, a mimo to konkurencja ze mną przegrywała.
• Wkrótce odpocznie pan od samorządu. Ma pan już plany na spędzanie wolnego czasu?
– Nadszedł czas na emeryturę, którą opóźniłem o 5 lat, bo już poprzednia kadencja miała być moją ostatnią. Teraz pora zająć się rodziną, wnukami i pisaniem muzyki. Na pewno znajdzie się też chwila na ćwiczenie gry na skrzypcach. Mam nadzieję, że rodzinie szybko się nie znudzę.
• Koniec pracy w Markuszowie to także koniec z codziennymi dojazdami z Lublina?
– Tak. Przez 34 lata, niemal codziennie przejeżdżałem samochodem co najmniej 70 kilometrów. Nigdy tego dystansu nie liczyłem, ale sądzę, że byłoby to tyle, co na Księżyc i z powrotem (sprawdziliśmy, zgadza się – dop. red.). Dlatego mam już piąty samochód. Do Markuszowa nie przeprowadziłem się, bo moja rodzina mieszka w Lublinie, tutaj mam dzieci i wnuki. W miejskich warunkach mają inny start.
• Nie będzie panu brakowało władzy, wpływu na to, co się dzieje dookoła?
– Nie znikam całkowicie, odchodzę, ale myślę, że być może ktoś mnie tutaj jeszcze zaprosi i skorzysta z moich doświadczeń. Na koniec chciałbym podkreślić, że niemal przez wszystkie lata spędzone w gminie Markuszów nie opuszczała mnie ludzka życzliwość. Były też różne napięcia, ale nie widzę powodów, żeby się gniewać na tych, którzy mi dokuczyli.
Rozmawiał Radosław Szczęch