We wtorek wieczorem Senat zdecydował o odrzuceniu ustawy o wyborach korespondencyjnych. Przeciwnych takiej decyzji było 34 przedstawicieli Prawa i Sprawiedliwości. Od głosu wstrzymał się jeden reprezentant tego klubu, związany z Porozumieniem Jarosława Gowina senator z Chełma Józef Zając.
• Dlaczego zdecydował się pan zagłosować inaczej niż pana klubowi koledzy w sprawie wyborów korespondencyjnych?
– Wydaje mi się, że cała sprawa jest niedojrzała i obydwie strony sporu nie przemyślały do końca tego problemu. Żyjemy w kraju demokratycznym i chcemy przestrzegać prawa. Tymczasem wszystkie proponowane rozwiązania wpychają nas w konieczność podejmowania działań pozaprawnych, które mogą być źle oceniane w przyszłości, albo robienie rzeczy niezgodnych z przepisami prawa i Konstytucją już teraz. W tym momencie nie ma właściwie żadnej propozycji wyjścia z tego kryzysu. W rozmowach z kolegami z Porozumienia określiliśmy szereg wątpliwości. Każdy przedstawiał swoje zdanie, ale na koniec doszliśmy do wniosku, stan obecny jest słabo zdefiniowany. Dlatego też postanowiłem w tej kwestii wstrzymać się od głosu. To było takie moje wotum nieufności do tego co się dzieje się w tej sprawie. Zabrakło mi prawdziwej i profesjonalnej porady prawników. Potrafią oni formułować czasami słabo przemyślane przepisy. Mamy wielu profesorów prawa, konstytucjonalistów, i każdy pokazuje jakieś szczegóły, z którymi się nie zgadza, ale brakuje propozycji konstruktywnych rozwiązań.
• Kiedy i w jakiej formie pana zdaniem powinny odbyć się wybory?
– Wydaje mi się, że jakimś rozwiązaniem byłoby zorganizowanie ich 23 maja. Mieściłoby się to w terminie funkcjonowania prezydenta i byłby czas na przygotowanie głosowania. Ale żeby zająć w tej sprawie oficjalne stanowisko, chciałbym poznać konkretne opinie prawników. Na razie mam wrażenie, że wszyscy są zajęci tym, żeby przeforsować swoje racje, nieważne, czy są one zgodne z Konstytucją, czy też niekoniecznie. A odpuszczanie sobie zasad wyrażonych wyraźnie w Konstytucji to jest coś bardzo niebezpiecznego.
• Wybory korespondencyjne to według pana w tej chwili najlepsze rozwiązanie?
– Nie jest najlepsze, jest jakieś. Wątpliwe byłyby chociażby kwestie tajności, ale byłby to jakiś kompromis. Na ten moment trudno jest mi oceniać, w jaki sposób miałyby odbyć się te wybory.
• W trakcie wtorkowych głosowań „wyłamał” pan się dwa razy. Wcześniej był pan przeciwny proponowanemu przez PiS projektowi zmiany trybu obrad.
– Nie mieliśmy w tym przypadku dyscypliny klubowej. Zagłosowałem według własnego zdania. Już wcześniej zdecydowaliśmy, że w warunkach epidemii obrady będą odbywać się w trybie hybrydowym (część senatorów w posiedzeniu uczestniczyła w sposób zdalny - przyp. aut.). Nie widziałem żadnych racji w tym, żeby to zmieniać i tym samym przeciągać posiedzenie Senatu.
• Mówi się, że PiS było przygotowane do prowadzenia obrad w trybie stacjonarnym i w ten sposób mogłoby uzyskać w trakcie decydującego głosowania większość…
– Nie przystoi, żeby Senat robił takie rzeczy. To był jeden z argumentów przemawiających za moim głosowaniem.
• Nie obawia pan się konsekwencji politycznych?
– Nie, bo nie było niczego, co zobowiązywałoby nas do wyrażenia określonego stanowiska. Zresztą głosowanie w sprawie ustawy o wyborach korespondencyjnych pokazało, że nawet osoby, które bardzo zdecydowanie firmują swoimi nazwiskami Prawo i Sprawiedliwość w pewnym momencie nagle „zniknęły”, nie uczestnicząc w głosowaniu.