MUZYKA Jazz został ze mną dłużej niż mogłem się spodziewać. Druga, że jazz faktycznie odpowiedział na moje ówczesne pytania. I postawił wiele nowych – rozmowa z Michałem Aftyką
- Jak się zaczęła twoja przygoda z muzyką?
– Wszystko zaczęło się od tego, że w moim domu rodzinnym muzyka zawsze była istotna: rodzice dużo słuchali radia, głównie radiowej „Trójki”, mieli też trochę płyt. Ale co najważniejsze, podchodzili do wyboru tego czego słuchają bardzo świadomie i może nawet nie zdając sobie z tego sprawy, słuchali skupiając się na detalach, które pozwalały im rozpoznawać wykonawców nieznanych im utworów. Myślę, że to najlepszy możliwy początek zainteresowania muzyką w rodzinie, w której nikt nie zajmował się wykonawstwem muzyki nawet hobbystycznie. Z tej perspektywy droga od zakupu pierwszej kasety, na którą mogłem nagrać to co wybrałem z utworów usłyszanych w radiu, do pierwszej gitary wydaje się być niezbyt odległa.
- Skąd u młodego chłopaka zwrot ku muzyce jazzowej?
– Nie uważam, że jazz jest obiektywnie lepszy, na pewno zawiera w sobie elementy, które są dla mnie, patrząc z perspektywy instrumentalisty i kompozytora, bardzo istotne. Czasem jednak okazuje się, że w czymś, co z pozoru wydaje się skrajnie odmienne odnajduję równie istotne rzeczy. Świetnym przykładem będzie na przykład inspirujące podejście do kompozycji szwedzkiego metalowego zespołu Meshuggah czy produkcyjne podejście do utworów wykorzystywane w popie. W przypadku większości konwencji można znaleźć coś inspirującego, co niekoniecznie wprost można zaimplementować do wykonywanej przez siebie muzyki.
- Co takiego jest w jazzie, że postanowiłeś związać z nim swoją przyszłość?
– Jest wiele takich elementów i żaden z nich nie jest typowy tylko dla jazzu. Jeśli miałbym się skupić na kliku z nich to z pewnością byłaby to improwizacja, skupienie na detalach wykonawczych, wykorzystanie akustycznych instrumentów i postawa otwartości na zewnętrzne inspiracje. To są bardzo szerokie zagadnienia, można oczywiście mieć wątpliwości na przykład co do tego, czy jazz faktycznie jest tak otwarty na zewnętrzne wpływy albo czym w ogóle jest improwizacja, ale z mojej strony na wszystkie te rzeczy jest w przestrzeń w jazzie i są one stale eksplorowane. I oczywiście rytm.
- Pochodzisz z małej miejscowości Bełcząc nieopodal Radzynia Podlaskiego. Jak tam trafiłeś na muzykę jazzową?
– Historia jest z jednej strony śmieszna, ale z drugiej strony przyniosła dwie poważne konsekwencje. Będąc w gimnazjum słuchałem dużo progresywnego rocka i metalu. Są to gatunki, które charakteryzują się stosunkowo dużym poziomem złożoności rytmicznej: na tym etapie myślę, że bardziej to czułem niż wiedziałem. Poziom mojej wiedzy pozwolił mi jednak wpisać w wyszukiwarkę internetową „Najbardziej skomplikowana rytmicznie muzyka” i trafić na fora internetowe, na których dowiedziałem się (i przyjąłem to na wiarę), że największe wyzwania pod tym względem stawia jazz. Więc kolejne wyszukiwane przeze mnie hasło brzmiało „Najlepsze płyty jazzowe”. I tak trafiłem na „The Köln Concert” Keitha Jarretta i „Kind of Blue” kwintetu Milesa Davisa. Dziś wiem, że te płyty w najmniejszym stopniu nie zawierają tego, czego wtedy szukałem – jednak pojawiło się w nich coś, co mnie zafascynowało. Wracając do poważnych konsekwencji: pierwszą jest to, że jazz został ze mną dłużej niż mogłem się spodziewać. Druga, że jazz faktycznie odpowiedział na moje ówczesne pytania. I postawił wiele nowych, więc wciąż szukam, mam tylko nadzieję, że zadaję lepsze pytania.
- W Lublinie sięgnąłeś po raz pierwszy za kontrabas. Jak wyglądała twoja edukacja muzyczna?
– Moje pierwsze doświadczenie z zakresu edukacji jazzowej to błądzenie. Poszukiwanie informacji w internecie, nie mając zielonego pojęcia jakie pytania stawiać, to bardzo żmudny proces i szanse na sukces w postaci odnalezienia rzetelnych informacji są bardzo niskie. Trzeba też pamiętać o tym, że mówię o sytuacji sprzed prawie 15 lat – dziś potrafię zadać trochę lepsze pytania i zostałem mocno sprofilowany przez dostawców treści, więc ciężko mi jednoznacznie ocenić jak trudno znaleźć informację o tym „jak grać jazz”. Miałem wtedy sporo szczęścia: trafiłem na internetowy kurs o harmonii i improwizacji Macieja Nowaka i powoli udawało mi się wgłębiać w różne zagadnienia. Kolejnym etapem było combo jazzowe prowadzone przez Jakuba Kotynię w Szkole Muzycznej II st. im. Tadeusza Szeligowskiego w Lublinie – nie jestem pewien, ale chyba realizowane jako bezinteresowna, oddolna inicjatywa. Dziś w szkole funkcjonuje cały Wydział Jazzu; to też coś mówi o różnicy w dostępności do wiedzy o jazzie. Wprawdzie jako uczeń kontrabasu klasycznego traktowałem te zajęcia jako swego rodzaju dodatek do swojej edukacji, to jednak po pierwsze miałem w końcu styczność z żywymi ludźmi, którzy są zainteresowani jazzem a po drugie poznałem tam pianistę Jana Jareckiego, z którym współpracuję do dzisiaj. Po liceum dostałem się na Wydział Jazzu ZPSM im. F. Chopina w Warszawie i od tego momentu moja edukacja jazzowa w końcu trafiła na konkretny tor i, co dla zgłębiania tej muzyki najważniejsze, zacząłem poznawać ludzi z którym mogłem grać i rozmawiać o jazzie.
- Jesteś dla mnie pełen paradoksów. Choćby dlatego, że bardzo szybko – jak na polskie standardy – zdobyłeś nagrodę Fryderyka, a jeszcze bardziej, że nagrodę zgarnęła osoba nie z Warszawy, Krakowa czy Poznania ale z małej miejscowości... Jak mi to wszystko wyjaśnisz?
– Mam nadzieję, że osoby, które głosują zupełnie nie zwracają uwagi na wiek tylko na muzykę. W tym roku również będę miał możliwość głosowania i sam będę musiał zmierzyć się z odrzuceniem wszystkich pozamuzycznych kategorii :) Gdyby zrobić test w środowisku jazzowym „Skąd pochodzi Michał Aftyka?” to myślę, że zdecydowana większość odpowiedzi brzmiałaby „A kto to jest?”, a jeśli już ktoś by mnie znał to odpowiedziałby, że z Warszawy.
Mieszkam w Warszawie już 9 lat i myślę, że raczej nikt nie myśli o mnie jako o „chłopaku z małej miejscowości”. Nikt, poza mną. Dla mnie na pewno jest to bardzo istotna część tożsamości.
Swego rodzaju odosobnienie, które wynika z wychowywania się na wsi dzisiaj postrzegam raczej jako walor; nawet pomimo utrudnionego dostępu do edukacji czy relacji z rówieśnikami, nie wspominając o dostępie do kultury.
Miałem dzięki temu dużo czasu na czytanie, słuchanie muzyki, kontemplowanie przestrzeni za oknem i ćwiczenie na gitarze.
W pewnym sensie dzięki temu mój gust muzyczny kształtowała raczej moja intuicja, a nie czynniki środowiskowe, przynajmniej dzisiaj tak to postrzegam. Później wyraźnie to odczułem kiedy trafiłem do środowiska jazzowego i zacząłem się wstydzić swojej fascynacji jakąkolwiek inną muzyką – właśnie dlatego wcześniej wspomniałem o względnej otwartości jazzu. Jakiś czas zajęło mi zrozumienie tego, że absolutnie nie miałem czego się wstydzić a intuicyjne podejście do wielu zagadnień jest podejściem najbardziej owocnym; zarówno w kontekście muzyki której słuchamy jak i kompozycji czy improwizacji. Ale wracając do pytania: myślę, że nie ma znaczenia skąd pochodzimy bo i tak zawsze musimy się z mierzyć z jakąś, wewnętrzną lub zewnętrzną, przeciwnością. I to, w jakim stanie wychodzimy z tej walki, to ma nas w jakiś sposób determinuje.
- Fryderyk pomaga w rozwoju kariery? Jak ta nagroda przełożyła się na twoje funkcjonowanie w biznesie muzycznym?
– Myślę, że są dwie strony tego pytania. Z punktu widzenia rynku, środowiska jazzowego z pewnością zwiększa to rozpoznawalność, jest jakimś argumentem dla organizatorów koncertów. Z drugiej strony dla mnie jako artysty jest to, mniej lub bardziej, niebezpieczną pożywką dla ego ale nie rozwija mnie jako instrumentalisty, kompozytora czy lidera zespołu. A zawsze to jest najważniejsze.