Rozmowa z Hubertem Szymajdą, zawodnikiem MMA
- Jaki nastrój towarzyszy panu przed zaplanowaną na 23 lipca w kieleckim amfiteatrze Kadzielnia walką z Yannem Liasse?
– Na papierze jest to bardzo dobry przeciwnik. Czuję jednak, że jestem w stanie go pokonać. W mojej ocenie Liasse jest w moim zasięgu. Nie czuję czegoś takiego, jak chociażby przed pojedynkiem z Shamilem Musaevem. Wówczas to Rosjanin był zdecydowanym faworytem i ciężko było mi szukać swojej szansy. Liasse wygrał 7 pojedynków, jest kreatywny i niebezpieczny. Pochodzi z capoeiry, wiec powinien być „gumowy”. Ja jednak jestem dobrze przygotowany i widzę szansę na zwycięstwo. Najlepiej przed czasem, ale jeśli się nie uda, to chcę wygrać na punkty.
- W KSW na razie ma pan dwie porażki. Czego pan się nauczył w tych walkach?
– Każda walka, niezależnie od wyniku, to wisienka na torcie finalizująca proces wielomiesięcznych przygotowań. Po każdym pojedynku czuję się mocniejszy, bardziej inteligentny i oswojony z atmosferą wielkich gal.
- Dwie porażki sprawiły jednak, że lipcowa walka staje się dla pana pojedynkiem o dalsze miejsce w KSW. Czuje pan na sobie presję?
– Nie mam wątpliwości, w KSW zawsze gra się o wynik. Na koniec dnia nikogo nie obchodzi styl, ale to czy wygrałem, czy przegrałem. Nie chcę jednak obciążać tym swojej głowy. Wielu zawodników najpierw miało serię porażek, ale później przychodziły zwycięstwa, które odmieniały ich kariery.
- Czy przeszkadza panu fakt, że walka odbędzie się na dworze?
– Nie mam z tym problemu. Walczyłem już na świeżym powietrzu w Białej Podlaskiej i wówczas spokojnie wygrałem.
- Jaki jest plan na pojedynek z Yannem Liasse?
– On jest, ale go nie zdradzę. Zresztą plany są aktualne tylko do momentu pierwszego uderzenia. Na pewno chcę narzucać swoje warunki walki. Spodziewam się, że będzie dynamiczny w stójce i spróbuje przenieść walkę do parteru, gdzie Luksemburczyk jest równie groźny.