(fot. MICHAŁ PIŁAT/AZS UMCS LUBLIN)
ROZMOWA Z Nikki Greene, nową środkową Pszczółki Polski Cukier AZS UMCS Lublin
- Powinienem się do Ciebie zwracać Nikki, czy Sheniqua, bo to jest twoje pełne imię?
– Wolę Nikki (śmiech).
- W ostatnim spotkaniu swojej nowej drużyny nie mogłaś wystąpić ze względu na problemy z dokumentami. Czy czułaś się sfrustrowana, że mogłaś tylko obserwować to, co działo się na parkiecie?
– Zdecydowanie tak, bo stało się to w ostatnim momencie. Nie wiedziałam, czy zagram, czy nie. Gdybym grała, to mielibyśmy większą szansę na dobre zakończenie tego spotkania. Potrzebowaliśmy sześciu punktów do wygranej. Gdybym zdobyła właśnie tyle albo 10 „oczek”, to cieszylibyśmy się ze zwycięstwa. Moje koleżanki naprawdę bardzo się starały. Mogłam tylko je dopingować i dzielić się swoimi spostrzeżeniami z ławki.
- Co prawda nie grałaś, ale i tak mogłaś poczuć atmosferę, jaka panuje w hali…
– Atmosfera była bojowa. Znam trochę lubelskich kibiców, bo grałam przez półtora roku w Polkowicach i przez rok we Wrocławiu. Wszyscy byli zaangażowani w to, co działo się na parkiecie. Widzieli, że miałyśmy szansę na wygraną. To przyjemne, że kibice dopingowali nas przez cały mecz.
- Spędziłaś już dwa i pół roku w Polsce. Jak wspominasz tamten czas?
– Dobrze czułam się w Polkowicach. Bardzo wspiera się tam koszykówkę. Społeczność, która wspomaga kobiecy sport, jest niesamowita. Były tam małe dziewczynki, które chciały zobaczyć cię w akcji, jak walczysz z zawodniczkami z innych krajów. To naprawdę ekscytujące widzieć takie zaangażowanie.
- Zespół poszukiwał wysokiej zawodniczki, która zagra tyłem do kosza i powalczy o zbiórki. Wpisujesz się w taką charakterystykę?
– Tak mi się wydaje. Jestem doświadczona i grałam już dla tylu klubów. Odnosiłam sukcesy w Ślęzie, kiedy grałam nie tylko tyłem do kosza. Myślę, że dobrze będę pasować do zespołu.
- Odwiedziłaś już dosyć egzotyczne rejony świata. Grałaś w Korei Południowej i Izraelu…
– Granie w Korei było zdecydowanie inne, to był mój pierwszy rok w zawodowstwie. Różniło się to od tego, co widziałam wcześniej na uniwersytecie. Miałam też okazję odwiedzić wtedy Chiny podczas dwutygodniowej wycieczki. Zasmakowałam trochę tej azjatyckiej kultury. Potem przenosiny do Izraela były niesamowite. Czułam się podobnie jak w Kalifornii. Przez większość czasu mieszkałam przy plaży, mogłam chodzić na targ i doświadczyć ich kultury. Udało mi się nawiązać przyjaźnie z dziewczynami, które dalej tam są.
- Czy czujesz na swoich barkach ciężar oczekiwań kibiców po tym kiepskim starcie sezonu?
– Nie martwię się tym. Skupiam się na dopasowaniu się do drużyny i zrobię to, co trener będzie mi kazał zrobić.
- Przeczytałem ciekawe informacje na twój temat. Poza sportem interesujesz się także sztuką – malarstwem i tatuażami…
– To prawda, od zawsze interesuję się sztuką. Na uniwersytecie mogłam poświęcić temu więcej czasu. Mogłam to połączyć z zarządzaniem, rozwojem ludzkim i socjologią. Tatuaże, które mam na ciele, nie opisują dokładnie całej mojej osobowości. Mam jednak kilka takich, które są dla mnie ważne.
Kariera Nikki Greene
Amerykańska środkowa grała do tej pory w czterech krajach: w czasie swojego pobytu na uczelni reprezentowała barwy Penn State College w USA, potem rywalizowała w Korei Południowej (Yongin Samsung Life Blue Minx), w Polsce (CCC Polkowice, MKS Polkowice i Ślęza Wrocław) oraz w Izraelu (AS Ramat Hasharon i Benot Herclijja). W kraju nad Wisłą spędziła dwa i pół roku – od sezonu 2014/15 do rozgrywek 2016/17. W tym czasie była ważną zawodniczką w swoich zespołach: 7.6 punktu i 6.6 zbiórki (CCC), 10.4 punktu i 10 zbiórek (MKS) oraz 8.9 punktu i 7.4 zbiórki (Ślęza).