(fot. KRZYSZTOF MAZUR)
ROZMOWA Z Joe Thomassonem, koszykarzem TBV Startu Lublin
- Jakie myśli pojawiają się w głowie koszykarza w ciągu tych ostatnich kilku sekund spotkania, kiedy wynik wisi na włosku?
– To zależy, jakim typem koszykarza jesteś. Niektórzy uciekają od takich momentów, a ja je uwielbiam. Mój ulubiony zawodnik to Kobe Bryant, starałem się wejść w jego buty, zrobić to, co on by zrobił w takiej sytuacji. To było „Mamba Mentality” (nazwa filozofii gry legendy NBA oraz tytuł jego autobiografii – dop. red.). Byłem przygotowany na taki moment, to była dla mnie wielka szansa.
- Przez większość meczu z Polskim Cukrem Toruń nie mogliście znaleźć sposobu na rywali. Co się zmieniło w trakcie spotkania, że dostaliście szansę i ją wykorzystaliście?
– Po prostu robiliśmy swoje. W ostatnich meczach cały czas w siebie wierzyliśmy. Czuliśmy, że mogliśmy wygrać, że brakowało tak niewiele. Mieliśmy bardzo dobre podejście w ten weekend, trenowaliśmy. Wszystko zaczęło się od naszego trenera, który wpoił nam inną filozofię – w Nowy Rok musi wejść nowy zespół. Przygotowywaliśmy się na tę chwilę i cieszę się, że nam się udało.
- Czy można cię określić mianem „combo guard” (zawodnik, który dobrze czuje się jako rozgrywający i rzucający obrońca – dop. red.)?
– Tak, ale jestem przede wszystkim obrońcą. Nie ma dla mnie znaczenia, czy gram na pozycji numer „jeden”, „dwa”, czy jako środkowy. Tak długo, jak jestem na parkiecie, to czuję, że mogę zrobić wszystko – mogę grać przeciwko każdemu, minąć każdego. Bycie „combo” jest dla mnie perfekcyjne, daje mi więcej możliwości. Nie można przyczepić mi jednej łatki. Bycie wszechstronnym zawodnikiem, czy to w Europie, czy w NBA, jest teraz potrzebne.
- Jesteś w Lublinie od miesiąca. Czujesz się tutaj dobrze?
– Ostatni miesiąc był niesamowity. Tutaj czuję się najbardziej komfortowo – w tym zespole i z tym trenerem. Na każdym treningu dają mi „kopa”. Trener wyjaśnił mi, żebym był sobą, nie zastanawiał się zbyt dużo, tylko robił swoje. Dwa razy straciłem piłkę w czwartej kwarcie. Trener powiedział mi, żebym nie starał się podawać, tylko rzucać. „Robisz tyle dobrych rzeczy, wygrywasz pojedynki jeden na jeden, ale potem podajesz piłkę. Idź po zwycięstwo”. Mój pobyt w Lublinie jest wspaniały. Chciałbym tu być także w przyszłości. Czekam też na końcówkę tego sezonu. Mamy dobrą drużynę i chcemy dostać się do play-offów.
- Kibice zgotowali wam niesamowitą atmosferę podczas tego spotkania…
– Fani byli niesamowici. Za każdym razem, kiedy patrzyłem na trybuny, kibiców było coraz więcej. W pierwszej połowie nie było ich tak wielu, ale potem byli już z nami. Czułem, że po moim rzucie to oni zanieśli piłkę prosto do kosza. Przed czwartą kwartą miałem 4 punkty, a skończyłem z 21. Chcemy, żeby wspierali nas tak w każdym meczu.
- Czyli od teraz będzie już tylko lepiej?
– Tak, to było przełamanie. Deszczowe chmury nigdy nie zostają tylko nad jednym domem. Słońce w końcu wyjdzie i zaświeci dla nas.