ROZMOWA Z Veljko Nikitoviciem, nowym dyrektorem sportowym Górnika Łęczna
- Propozycja by zostać dyrektorem sportowym padła od prezesa, rady nadzorczej czy decyzja władz kopalni?
– Każda z wymienionych osób poniekąd dołożyła swoją cegiełkę. Bardzo się cieszę, że w końcu w tym klubie jest taka funkcja, bo potrzebny był człowiek, który może zająć się wyłącznie sprawami sportowymi, razem ze sztabem szkoleniowym.
- Jesteś zadowolony z tego, co udało się zrobić pełniąc rolę prezesa w Górniku?
– Tak. Pracowaliśmy wraz z wiceprezesem Buczakiem w ciszy i prostowaliśmy różne rzeczy w ówczesnej sytuacji. Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy, żeby ten klub był na dobrej drodze i wracał tam, gdzie jest jego miejsce pod względem finansowym. Zostawiamy Górnika w dobrych rękach prezesa Piotra Sadczuka. Niestety, jedyna rzecz, która nam się udała to aspekt sportowy i fakt, że nie zostaliśmy w I lidze. Jednak wiele innych spraw, które były naszym celem zrealizowaliśmy na miarę naszych możliwości finansowych. Proszę mi wierzyć, że w zeszłym roku sytuacja finansowa Górnika była taka, że zastanawialiśmy się czy jego dalsze funkcjonowanie ma sens.
- Jakie będą zadania nowego dyrektora sportowego?
– Przede wszystkim mam być łącznikiem pomiędzy sztabem szkoleniowym, a zarządem. Z trenerami mam ustalać priorytety, jeżeli chodzi o okna transferowe. Drugą bardzo ważną kwestią jest akademia. Postawiono przede mną zadanie, by przyjrzeć się jak wygląda w naszym klubie szkolenie, pod kątem struktury i zajęć oraz by czynnie w tym uczestniczyć. Bardzo się z tego cieszę, bo to fajna motywacja. Chce być bliżej akademii, patrzeć jak dzieciaki się rozwijają, a od czasu do czasu może też przebrać się w dres i potrenować z nimi, w końcu nie jestem aż taki stary. Może jeszcze czegoś ich nauczę?.
- A czy problem może stanowić fakt, że do niedawna to ty byłeś najważniejszą osobą w klubie, a teraz ktoś zajął twoje dotychczasowe miejsce i w dodatku musisz wykonywać jego polecenia?
– Dla mnie zawsze najważniejszy był Górnik Łęczna. Nie ma dla mnie znaczenia czy jestem zawodnikiem, prezesem czy dyrektorem sportowym. Prezes Sadczuk ma ode mnie pełne poparcie, tak jak od pozostałych pracowników klubu. Uważam, że to właściwy człowiek na właściwym miejscu. Od wielu lat powtarzam maksymę, że jeżeli w Górniku będzie się dobrze działo, to każdy z pracowników będzie miał dobrze. W przyszłym roku minie 20 lat odkąd przyjechałem do Łęcznej po raz pierwszy w życiu. Ten klub to praktycznie połowa mojego życia i nie patrzę na to, kto akurat w danym momencie jest prezesem.
- Będziesz też pełnił rolę skauta, tak jak kiedyś?
– W ciągu ostatniego pół roku skauting w naszym klubie został trochę rozbudowany. Przekonaliśmy do pracy w tym charakterze Grzegorza Bronowickiego, czyli wychowanka Górnika i byłego reprezentanta Polski. Chcemy razem zrobić coś fajnego. Dla mnie też nie ma żadnego problemu, by wsiąść w samochód i pojechać oglądać jakiegoś zawodnika. Piłka nożna to moja pasja. Niezależnie od tego, czy to jest A-klasa czy Ekstraklasa, to warto przyjrzeć się utalentowanemu zawodnikowi. Soboty i niedziele będą poświęcone, żeby dalej penetrować nasz lubelski rynek. Dalej nie będziemy jeździć, bo jest nas za mało. Jako dyrektor sportowy też będę dążył do tego, żeby sieć scoutingowa Górnika była bardziej rozbudowywana. Chciałbym tam dokooptować ludzi, którzy też kiedyś grali w naszym klubie i to na bardzo wysokim poziomie, tak jak Grzesiek.
- Kilka dni temu opublikowaliście listę transferową…
– Są na niej zawodnicy, którzy nie sprawdzili się w minionej rundzie, nie przekonali trenera Smudy i mnie do tego, żeby pozostać w Łęcznej. Wielkich niespodzianek na tej liście nie ma. Będziemy się starali rozwiązywać kontrakty z tymi piłkarzami, żeby mieć budżet na nowych. Każdy z tych zawodników został już dwa tygodnie temu poinformowany, że taka jest kolej ich losu. Ich menadżerowie oraz my jako klub chcemy im pomóc gdzieś ich ulokować. Ustaliliśmy ponadto z trenerem Smudą, że w trakcie okresu przygotowawczego niektórzy zawodnicy, którzy nie podołają zimą też zostaną wymienieni na sprzedaż. Myślę, że to będzie się działo płynnie. Chcemy po prostu uczynić nasz zespół lepszym, choć można powiedzieć, że obecny skład nie jest aż tak zły w porównaniu do tego, co działo się pół roku temu. Na pewno duże zmiany czekają nas w bramce, bo chcemy na tej pozycji w kolejnej rundzie postawić na młodzieżowca.
- A jakie były reakcje tych zawodników? Zakładacie, że niektórzy nie zgodzą się na rozwiązanie kontraktu?
– Może tak być. Choć warto zaznaczyć, że po uzgodnieniu z trenerem Smudą, zawodnicy z listy transferowej nie będą trenować z pierwszą drużyną. Będą przesunięci do rezerw i póki ich sytuacja się nie rozwiąże tam pozostaną. Ci gracze byli jednak przygotowani na taki rozwój wydarzeń, bo widzieli z kogo korzystał trener Smuda odkąd objął zespół. Nie przewidujemy żadnego karania, czy organizowania "klubu kokosa". Chcemy w normalny sposób, po ludzku rozwiązać umowy i podać sobie ręce. Nigdy nic nie wiadomo. Może teraz im u nas nie wyszło, ale kiedyś znów usiądziemy do rozmów?
- Pierwsze kontrakty z nowymi zawodnikami uda się podpisać jeszcze w grudniu czy dopiero w styczniu?
– Pracujemy nad tym, żeby zdążyć jeszcze w grudniu. Chcemy by wyselekcjonowani przez nas zawodnicy stawili się w klubie na pierwszym treningu, który odbędzie się 15 stycznia. Zdajemy sobie sprawę z tego, że to nie będzie łatwe, bo akurat ci gracze mają ważne kontrakty z obecnymi klubami do 30 czerwca przyszłego roku. Trzeba będzie za nich zapłacić, a wiemy, że choć sytuacja finansowa klubu się poprawia, to jeszcze nie możemy pozwolić sobie na wysokie transfery gotówkowe. Jak już mówiłem, penetrujemy lubelski rynek i paru piłkarzy, których chcemy zobaczyć, postaramy się zaprosić na testy.