Rozmowa z Urszulą Kasprzak-Wąsowską, która właśnie wydała płytę „Skąd”
• Korzenie rodzinne?
- Urodziłam się w Kraśniku. Po dziadkach Janów Lubelski, Godziszów. Takie wiejskie klimaty.
• Skąd te tatarskie oczy?
- Pomieszała się krew. Tatarzy na ziemi dziadków mieszkali.
• Edukacja?
- Podstawówka w Kraśniku, ogólniak i klasa mat-fiz w Kraśniku. Polonistyka na KUL. Praca magisterska o Starym Teatrze u prof. Wojciecha Kaczmarka. Zresztą profesor powiedział mi, że pan był pierwszy, opisując dzieje tego teatru.
• Tak było, jest nawet monografia. Skąd ta polonistyka?
- Miałam te tęsknoty w sobie. Dziś myślę, że ja tam miałam trafić, żeby się o sobie dowiedzieć pewnych rzeczy. Te studia mnie rozwinęły na wskroś.
• Wróćmy do rodzinnego domu. Czego się nauczyłaś od mamy?
- Wytrwałości.
• Od ojca?
- A od taty tego, że muzyka może rezonować z emocjami. Bo tata był melomanem, dużo muzyki słuchał. Był zamknięty, nie bardzo wiedziałam, co tam się w nim dzieje. Nie był to człowiek wylewny i nie jest do tej pory. Czytałam go przez muzykę, którą puszczał.
• Skąd ta muzyka?
- Byłam dzieckiem, które zmyślało piosenki. Pamiętam, jak bawiłam się z młodszą siostrą Irminą i kazałem jej śpiewać ze mną. Na poczekaniu wymyślałam melodie i teksty.
• Pamiętam twój koncert w Hades Szeroka podczas Post Festiwalu. Zamurowało ludzi i mnie. Kto wymyślił płytę UrKa „Skąd”?
- To było moje marzenie. Chciałam się muzycznie wypowiedzieć w większej formie. Potrzebowałam kogoś, z kim bym się na tej płaszczyźnie dogadywała. Jestem nieśmiała, mam w sobie dużo niepewności. Pracowałam z różnymi muzykami. We współpracy z Michałem Iwankiem jestem najbliżej tego, o co mi chodzi.
Z Michałem znamy się bardzo długo. Z różnych projektów muzycznych. Akompaniował nam przy projekcie „Kobiety, których nie ma”. To jest spektakl muzyczny oparty na piosenkach Osieckiej. Koncertowe i spektaklowe doświadczenia dały mi pewność, że Michał Iwanek jest pianistą, który potrafi podążyć za wokalistą.
• Po Osieckiej był projekt „Kochanowski”?
- Zaśpiewałyśmy 3 utwory. Do było preludium do tego, co „Kobiety, których nie ma” - Marzena Lamch-Łoniewska, Justyna Kociuba i ja - noszą w sobie. Powstały kolejne. W tym momencie mamy 7 utworów. I powstają kolejne. Mamy wielką chęć zrobić Kochanowskiego w formie pełnowymiarowego koncertu. Z białym głosem i we współczesnych aranżacjach.
• Skąd twoje fascynacje białym głosem?
- Z teatru. Na studiach występowałam w teatrze ITP, tam zetknęłam się z formą musicalu. Następnie śpiewałam w chórze Duszpasterstwa Akademickiego KUL. 6 lat temu zostaliśmy poproszeni o zrobienie Misterium Męki Pańskiej, u Salezjanów w Czerwińsku nad Wisłą. Zagrałam Anioła. Ale razem z Maryją, graną przez Marzenę Lamch Łoniewską zrobiłyśmy całą oprawę muzyczną. A ponieważ Marzena o białym śpiewie wie bardzo dużo, więc od niej się tego śpiewu uczyłam. To jest zupełnie inna emisja głosu. Miałam kontakt z różnymi stylistykami muzycznymi.
• I to zaprocentowało na płycie?
- Tak, nie boję się eksperymentu. Przestałam od mojego głosu wymagać. Zdałam sobie, że nie wszystko zaśpiewam, bo nie umiem. W dodatku bardzo wiele nauczyłam się od moich dzieci. Kiedy one się rodziły (Ignacy lat 10, Jadwiga lat 7, Konstanty lat 4), obserwowałam, jak kształtuje się ich głos. Jak są niesamowicie nieskrępowane w śpiewie. Może to była najważniejsza nauka. Nauka pierwotnej czystości w śpiewie.
• Śpiewasz o miłości. Czym ona jest?
- Miłość jest wtedy, kiedy jest wolność w człowieku. Wiem, że jest wielu fascynujących mężczyzn na świecie, świetnych, wrażliwych, mądrych, inteligentnych. Ale jestem z moim mężem, dlatego, że go wybieram. Oddaję mu mój czas i siebie nie dlatego, że muszę, ale dlatego że mogę i po prostu chcę. I też mam świadomość ogromną, że ten, który mnie wybrał, ma kontakt z pięknymi, inteligentnymi, wrażliwymi kobietami, cudownymi, a jednak wybiera mnie. Każdego dnia. To jest miłość.
• Michał Urbaniak mówi, że życie jest jak jazda tramwajem, nie wylecisz z zakrętu, jak masz się czego trzymać. Czego się trzymasz w życiu?
- Tego, że nie jestem pępkiem świata.
• Co w życiu jest ważne?
- Kiedy przeczytałam w „Przebudzeniu” Anthony de Mello, że „Ja jestem osłem i ty jesteś osłem”, to otwarte przyznanie się do bycia „osłem” dało mi dużo dystansu do siebie samej. Nie muszę udawać, że jestem lepsza niż jestem. Ani gorsza. To takie moje wyzwalające „wiem, że nic nie wiem”. Powtarzam zatem sobie cały czas, że jestem „osłem”.
• Co i do kogo mówisz na płycie?
- Jeśli chodzi o koncepcję płyty, to jest ona odzwierciedleniem pewnego rozdarcia, które przeżywam. Z jednej strony jest cywilizacja, z nowymi technologiami, postępem, niewyobrażalnym pędem... Nie potrafię powiedzieć, że jest to „samo zło” - bo mamy ciepłą wodę w kranach, bo możemy się szybko skomunikować z kimś, kto przebywa na drugiej półkuli, bo ciężką pracę wykonują za człowieka maszyny. A z drugiej - jest tęsknota za pierwotną prostotą, za życiem zgodnym z rytmem pór roku, za bieganiem boso po trawie, za tym, żeby czerpać z Matki Ziemi dobrą energię, siłę, zdrowie, pokorę... Jak prowadzić życie w harmonii z naturą, gdy się codziennie dowozi dzieci do szkoły samochodem na olej napędowy? Bo jednak przecież na jakiejś części z nas chęć wykształcenia dzieci, rodzaj pracy, którą wykonujemy - wymusza życie w miastach. W miastach, w których za dnia nie widać linii horyzontu, a w nocy: gwiazd.
• Skąd pomysł na zdjęcie okładkę płyty?
- Z tęsknoty... Za byciem blisko natury. Ale naprawdę blisko - za poczuciem tego wszystkimi zmysłami, na skórze, na dłoniach... Myślę, że żyjemy w takich czasach, w których tę potrzebę bagatelizujemy. Wiemy, że mamy zjeść, wyspać się, że powinniśmy zażywać ruchu, mieć czas na odpoczynek, zadbać o swój rozwój. A czy nie potrzebujemy poczuć, że jesteśmy częścią czegoś większego? Że te drzewa tu były przede mną. I będą po mnie.