Kramatorsk, Chersoń, Bachmut, Mikołajów, Kijów, Żytomierz, Irpień, Bucza, Odessa, Lwów – wszędzie tam była. Odwiedziła też wiele położonych w pobliżu tych miast mniejszych miejscowości i wiosek. Woziła pomoc, dla ludności cywilnej i dla żołnierzy. I będzie wozić nadal. Bo kiedy wojnę zobaczy się na własne oczy, a nie tylko w telewizji, trudno jest przestać.
Takich wyjazdów Ewa Piwko-Witkowska, tomaszowianka, prezes Lokalnej Grupy Działania „Roztocze Tomaszowskie” ma za sobą na pewno około 50. Może nawet więcej, ale w pewnym momencie straciła rachubę w liczeniu.
Spotykamy się w dwa tygodnie po tym, jak wróciła z Chersonia, w dwa dni po powrocie z Moszczunu, na dwa tygodnie przed kolejną wyprawą do Kramatoska i w momencie, gdy planowana jest jedna z wielu do Kijowa, bo trzeba zawieźć pomoc do szpitala, gdzie leczonych jest prawie 200 pacjentów po amputacjach.
– Jeszcze nie ma pani dość? – pytam. – Nie, każdy ten wyjazd jest dla mnie dodatkowym motorem do działania, by zrealizować kolejny. Bo mam świadomość, że po prostu nasza pomoc jest tam potrzebna – mówi.
Zaczęło się od chleba
Przed wojną Ewa Piwko-Witkowska bywała w Ukrainie. Z racji swojej działalności miała wówczas głównie kontakty z ludźmi zajmującymi się turystyką, przedstawicielami organizacji wspierających przedsiębiorców czy aktywizujących obszary wiejske. Jaka to była Ukraina?
– Przyjazna, radosna, a ludzie otwarci, życzliwi, chętni do tego, by czerpać z naszych doświadczeń, ale też dzielić się własnymi. Bo wcale nie było tak, że u nich wszystko było gorzej – opowiada.
A później przyszedł luty 2022 i wszystko się zmieniło. Kiedy do Polski zaczęli płynąć uchodźcy, a w Lubyczy Królewskiej powstał punkt recepcyjny pojechała tam tylko zawieźć chleb i... została na całą noc, a także wiele kolejnych dni. Angażowała się również jako wolontariuszka w takim samym punkcie w Tomaszowie Lubelskim, przez wiele miesięcy wraz z przyjaciółmi organizowała pomoc w magazynie darów Sokolnia. Ukraina, którą wtedy zobaczyła, miała twarz przerażonych kobiet i ich dzieci, ludzi uciekających w nieznane z jedną walizką, byle dalej od wojny.
Tak wygląda wojna
Wkrótce okazało się, że pomoc w Polsce to za mało, że trzeba z nią ruszać na Wschód. Więc zaczęła organizować te wyjazdy, najpierw krótsze, niedalekie, później coraz odleglejsze. I wtedy zobaczyła Ukrainę dotkniętą cierpnieniem, zniszczoną, osłabioną, momentami bezbronną.
Jeździła zaminowanymi drogami. Docierała do wiosek wyglądającyh jak po przejściu huraganu, w których ludzie przy gruzach domów rozkładali namioty, byle tylko pozostać u siebie.
Czuła swąd spalenizny. Patrzyła na łzy mężczyzny, który stojąc z fragmentem rakiety w rękach opowiadał, jak w sekundzie stracił matkę i wszystko, na co całe życie pracował.
Wysłuchała opowieści kobiety oglądającej ulice usłane ciałami sąsiadów, zastrzelonych przez Rosjan, bo ośmielili się... zamknąć przed nimi drzwi swoich domów.
Poznała relację matki, która straciła nogę, kiedy podczas bombardowania zasłoniła ciałem swoje córki.
Oglądała kilkusettysięczne miasta doszczętnie zniszczone i wyludnione. Ale też takie, w których mimo alarmów i ostrzałów życie funkcjonuje prawie normalnie.
No i miała okazję patrzeć w pełne wdzięczności twarze starszych kobiet i mężczyzn, odbierających np. pakunek z jakimś jedzeniem, chemią, czasem ubraniem. Bo taka reklamówka z darami z Polski to jakieś 200 zł. A tyle wynosi w Ukrainie renta.
Oni umieją dziękować
– Po każdym takim transporcie dostajemy dokładny raport z tego, jak to zostało podzielone, do kogo trafiło, komu pomogło. Np. ostatnio otrzymałam zdjęcie naszych śpiworów w kijowskim metrze. Zawieźliśmy je dawno, a wciąż służą ludziom, którzy tam się kryją podczas alarmów rakietowych – mówi z satysfakcją Ewa Piwko-Witkowska.
Wie, do jakiej jednostki trafił dron, a do którego oddziału solidne buty, gdzie pracują generatory prądu, który szpital otrzymał wielką lampę na baterie, komu dostarczono leki, kto skorzystał z opatrunków... itd.
Podczas tych dziesiątków wyjazdów miała też okazję przekonać się, jak bardzo Ukraińcy są silni, jak zdeterminowani, by bronić swojej ojczyzny. Poznała żołnierzy ryzykujących dzień w dzień życie dla kraju, ale też walczących dla swoich dziewczyn, żon i matek.
I nie ma najmniejszych wątpliwości, że te wyjazdy mają sens. – Dla nich ta nasza pomoc i nasza obecność są naprawdę bardzo, bardzo ważne, nie tylko materialnie. Już świadomość, że nie są sami dodaje im sił. I proszę wierzyć, umieją się cieszyć z najdrobniejszych rzeczy i tak pięknie za wszystko dziękować – mówi Piwko-Witkowska. Dlatego regularnie jeździ w Ukrainę najdalej jak się da, pokonując tysiące kilometrów, żeby pokazać tym ludziom, że Polacy są z nimi blisko.
Cała armia dobrych ludzi
Ona też ma w sobie wdzięczność do mnóstwa ludzi, którzy od wielu miesięcy ją wspierają, bez których po prostu nic by nie wyszło. Główni darczyńcy to Emilia Pylkowski i Christian Gatt ze Szwecji, także Jolanta Pietrusinski i David Downing mieszkający w Anglii oraz znajomi z Niemiec: Jan Soren, Harald Fischer i Agnieszka Żmuda. To dzięki ich zaangażowaniu do Tomaszowa docierały i cały czas jeszcze docierają tiry z darami, które może przeładowywać do busów (jednego regularnie udostępnia Błażej Bartecki, drugiego Waldemar Warzocha, prezes tomaszowskiego PGKiM przy wsparciu burmistrza Wojciecha Żukwoskiego) i potem wieźć tam, gdzie pomoc jest najbardziej potrzebna.
Te miejsca, często z dala od dużych ośrodków miejskich wskazują ukraińscy wolontariusze: Vitalij Bigun, Alina Voronina, Vitalij Voronin oraz Igor Asaulenko. – No i nie jeżdżę sama. Jest nas spora grupa. To Robert Sirek, Sylwester Madej, Maciej Walentyn, Piotr Swacha, Magdalena Tereszczuk i Andrzej Milewski – wylicza pani Ewa.
Ale też dodaje, że pomoc nadal jest im potrzebna. Zwłaszcza ta finansowa. Bo żeby ruszyć w drogę, trzeba zapełnić bak, a pieniądze na paliwo skończyły się... mniej więcej miesiąc temu. – Mimo tego trzy wyjazdy doszły do skutku. Po prostu trzeba było dołożyć – mówi uśmiechając się Ewa Piwko-Witkowska.
Ale i ona, i jej znajomi nie bardzo już mają z czego dokładać. Więc można ich wesprzeć, wpłacając choćby drobne sumy na specjalne konto LGD „Roztocze Tomaszowskie”: 21 9639 0009 2001 0004 8204 0002 lub biorąc udział w internetowej zbiórce na portalu zrzutka.pl - „Specjalistyczny sprzęt i materiały dla szpitali i wojska na Ukrainie. Żywność i leki dla mieszkańców na wschodzie Ukrainy”.