Rozmowa z Ewą Stępniak, lubelską adwokat.
• W środę opublikowała pani na Twitterze zdjęcie z informacją, że została pani objęta kwarantanną domową. Dlaczego musiała podjąć pani taki środek ostrożności?
– Rano w sądzie w Lublinie dowiedziałam się od jednego z sędziów, że zakażona koronawirusem pacjentka, która przebywa w lubelskim szpitalu, jest pracownikiem Sądu Rejonowego w Janowie Lubelskim. Zapytano mnie, czy miałam kontakt z tą instytucją. A ja w ubiegłym tygodniu spędziłam tam cały dzień. Skontaktowałam się z sanepidem, a potem zadzwoniłam do Janowa, żeby opisano mi tę kobietę. Po tej rozmowie już wiedziałam, że rozmawiałam z nią dwukrotnie w bezpośredniej bliskości, wymieniałyśmy między sobą dokumenty. Jeszcze raz zadzwoniłam do sanepidu i dowiedziałam się, że została wydana decyzja administracyjna o mojej kwarantannie. Kazano mi czekać na kontakt.
• Jak przebiega taka kwarantanna?
– Ja na razie nie mam żadnych objawów, czuję się dobrze. Mam absolutnie nie wychodzić z domu, nawet na spacer z psem. Nie wolno mi przyjmować gości. Mój mąż nie został objęty obowiązkową kwarantanną, sanepid pozostawił tę decyzję jego lekarzowi rodzinnemu i pracodawcy. Może wychodzić z domu, ale musi zachować środki bezpieczeństwa, zakładać profesjonalną maskę ochronną, rękawiczki, korzystać z płynów dezynfekcyjnych. W sklepie za zakupy może płacić tylko kartą, nie wolno mu używać gotówki.
Musiałam poinformować o zaistniałej sytuacji wszystkie sądy i osoby, z którymi od tamtej pory miałam kontakt. Mam nadzieję, że nikogo nie pominęłam. Teraz siedzę z kalendarzem i sprawdzam terminy swoich rozpraw. Jest jeszcze jeden problem. Na podstawie decyzji administracyjnej osoby objęte kwarantanną nie mogą wysyłać przesyłek, ponieważ na papierze wirus się utrzymuje i grozi zarażeniem pracowników poczty i adresatów. W ten sposób nie mam możliwości doręczenia do sądów pism procesowych.
• Badano panią na obecność koronawirusa?
– Nie, nic mi o tym nie powiedziano. Ja sama o to nie pytałam, bo wpadłam w panikę, że jeśli rzeczywiście jestem chora, to mogłam zarazić wiele osób. Zaczęłam pytać tylko o to, co mam zrobić, żeby uprzedzić ludzi, z którymi miałam kontakt. Nie myślałam wtedy o sobie.
• W jaki sposób jest pani kontrolowana?
– Telefonicznie. Od rana odebrałam kilka telefonów z sanepidu. To nie było tylko sprawdzanie, czy jestem w domu. Wypytywano mnie o to, kiedy ostatnio byłam w kancelarii, czy można ją zamknąć, z kim miałam kontakt, komu podawałam rękę, nawet o to, czy zdarzyło mi się kaszlnąć w czyimś kierunku. To był szczegółowy, ale i bardzo rozsądny wywiad.