Zbigniew Sz. ze stoickim spokojem przyjął karę 25 lat więzienia. Rok temu w Tyszowcach zakatował na śmierć 75-latka. Policjantom tłumaczył, że chciał tylko pobić staruszka, by... pójść na zimę za kratki. Wyrok nie jest prawomocny.
Do tragedii doszło rok temu. 23-letni Zbigniew Sz. przyjechał spod Mircza w odwiedziny. Przy wódce zaczął się kłócić z kuzynem. Poszło o dług. Groził samobójstwem. W nocy awanturnika zabrała policja. Ale po przesłuchaniu wyszedł na wolność. Na przystanku autobusowym w Tyszowcach spotkał trzech nieznajomych. Pili alkohol. Gdy zaczęło świtać, został sam.
To była wyborcza niedziela. Stefan Kołtun z Klątw wracał z głosowania. Zobaczył go Zbigniew Sz. Przeszli kawałek ulicą Targową. Nagle 23-latek zaczął okładać staruszka pięściami po całym ciele, a gdy ten upadł - kopał go na oślep. Starszy mężczyzna zaczął wzywać pomocy. Jego krzyk usłyszała mieszkająca w pobliżu kobieta. - Ma zawał, trzeba dzwonić po karetkę - rzucił do niej pochylony nad 75-latkiem bandzior.
W międzyczasie przeciągnął skatowanego staruszka na drugą stronę ulicy i przykrył trzciną. Przeszukał kieszenie. Zabrał dowód osobisty i książeczkę wojskową. Z nóg ściągnął warte 40 zł buty.
Wezwana na miejsce karetka przyjechała i... odjechała. Dopiero kilka godzin później odkryto zamaskowane zwłoki staruszka. Zbigniew Sz. wpadł tego samego dnia w Hrubieszowie. Policjantom oświadczył, że nie chciał zabić, a jedynie pobić. - Bo chciałem iść na zimę do więzienia - tłumaczył. Trafił do aresztu.
- Dzisiejszy wyrok powinien odstraszać innych od popełniania tego typu czynów - uzasadniała wczorajszy wyrok Grażyna Gorzko, przewodnicząca składu sędziowskiego.
- Życia ojca i tak nam nikt nie zwróci - powiedział syn zabitego Andrzej Kołtun.