Projekt był gotowy. Architekt wziął za niego ponad 100 tys. Za kilka poprawek zażądał kilkudziesięciu kolejnych. Miejscy urzędnicy wprowadzili je więc na własną rękę. Jeśli sąd uzna racje autora, będą jednak musieli zapłacić.
– Skserowano projekt, zasłaniając pieczątki autora i flamastrem narysowano na nim zmiany – tłumaczy Piotr Hildebrand, prawnik zamojskiego architekta. Dokonano tego bez zgody autora. Hildebrand przekonuje, że przekazanie projektu nie jest równoznaczne z przekazaniem praw autorskich.
– Proponowaliśmy za to przeprojektowanie 24 tys. zł. Pan Kozik zażądał 60 tys. zł. To nie było uczciwe – uważa Jerzy Różyło, dyrektor Wydziału Rozwoju Gospodarczego UM Zamość. To on, w ramach obowiązków służbowych, nanosił zmiany. Przekonuje, że poprawki były niewielkie. Chodziło o wstawienie kilku ścianek działowych na piętrze, zamurowanie kilku drzwi i likwidację umywalek na strychu. – Robiłem to 10 minut – wspomina Różyło, z wykształcenia inżynier budownictwa lądowego.
Sprawa otarła się już o wojewodę i głównego inspektora nadzoru budowlanego, który rację przyznał miastu. W naniesionych zmianach nie dopatrzono się bowiem żadnych zagrożeń. Jednakże prawo budowlane to nie to samo, co prawo autorskie. – Nikt poza autorem nie może zmieniać projektu w najmniejszym nawet stopniu – uważa Hildebrand. – Drobne poprawki nie naruszają prawa autorskiego. Każdy inwestor wie, że odstępstwa od projektu są dopuszczalne a często konieczne – ripostuje Różyło. – Ja całkowicie zdaję się na sąd. Nie chcę niczego komentować przed wyrokiem – stwierdził Andrzej Kozik.