Inni zamykają, ale prawdziwi pasjonaci wciąż pracują. Mimo że dochody spadają to pozostaje miłość do zawodu i nieprawdopodobna wręcz chęć pomagania innym.
Foto Heliks to jeden z najbardziej znanych zakładów fotograficznych w Lublinie. I jeden z dwóch najstarszych wmieście.
– Wszystko zaczęło się w 1982 r. Wtedy działalność prowadziłem w swoim mieszkaniu przy ul. Sympatycznej. Na Zieloną przeprowadziłem się w 1992 r. i wtedy to już była firma rodzinna – opowiada Mariusz Dudziak. – A z tą firmą rodziną to jest tak, że moi teściowie prowadzili zakład fotograficzny przy ul. Staszica 2. Wszyscy go dobrze znali. To ARS Foto, które działało w tym miejscu od 1946 roku. Przyszedłem do jak się okazało późniejszego teścia zdawać egzamin na czeladnika. Spotkałem tam swoją przyszłą żonę, córkę Tymoteusza Grudnia. Od razu coś mi w sercu drgnęło do tej dziewczyny i zakończyło się ślubem. A potem było też coś w rodzaju ślubu zawodowego, bo zakład nasz iteściów działały obok siebie przy Zielonej 3 i Zielonej 5.
Dziś w Foto Heliks pracuje już kolejne pokolenie – w ślady rodziców poszedł syn Piotr.
– Praca przez te lata bardzo się zmieniała. Cały czas wykonujemy zdjęcia w urzędzie stanu cywilnego, w kościołach, na ślubach i komuniach. Ale i uroczystości tych jest coraz mniej, i dzieci przyjmujących komunię już nie tyle co kiedyś. Mniej jest też chętnych na zdjęcia do dokumentów i na zdjęcia pozowane rodzinne i ślubne w zakładzie. Wszystko przez to, że do wykonania zdjęć nie jest już potrzebny aparat. Wystarczy komórka, a mamy je wszyscy – zauważa Dudziak. – Częściej za to przychodzą ludzie z telefonami i z prośbą żeby te zdjęcia wydrukować. Ale to też nie może trwać w nieskończoność. Każdy może sobie przecież drukować zdjęcia w domu, albo mieć je wyłącznie w formie cyfrowej. Dlatego ta branża powoli umiera. Jak myślę o tym, jak to może wyglądać za 50 lat to dochodzę do wniosku, że zakładów fotograficznych w ogóle nie będzie. Już teraz stoimy we dwóch przez cały dzień, a sfotografuje się może 5 osób. Inny przykład. Mamy najlepszą w Lublinie maszynę do zdjęć, którą kupiliśmy za dotację z Unii. Stoi u nas już 10 lat. W tym czasie powinna zrobić 10 milionów zdjęć, a zrobiła zaledwie 500 tysięcy. Mniej klientów to także znacznie mniejsze zarobki.
Firmie udaje się utrzymać głownie dzięki temu, że jej właściciel jest też właścicielem lokalu i nie musi opłacać kosztu wynajmu.
– Bo w tym zawodzie na duże zarobki to już liczyć nie można. Żeby w tym trwać trzeba być pasjonatem. W ostatnich latach dużo zakładów się pozamykało. Z tych najstarszych to jesteśmy my i zakład na Starym Mieście, który powstał kilka lat po nas – mówi Mariusz Dudziak.
Mniejsze zarobki nie oznaczają jednak, że zyskiem nie można się dzielić, bo chęć pomagania innym nie maleje. 6 marca 2022 r. Mariusz Dudziak poszedł na dworzec PKS. Wszedł do poczekalni i – jak mówi – zobaczył ogrom ludzkiej tragedii.
– Od razu kupiłem całą siatkę jedzenia i zaniosłem wolontariuszom. Zostawiłem wizytówkę z adresem zakładu, gdyby Ukraińcy potrzebowali zdjęć. Okazało się, że wielu potrzebowało, bo większość uciekających przed wojną nie miało ze sobą dokumentów. Żeby je wyrobić potrzebowali zdjęć. Postanowiliśmy je robić. Oczywiście bezpłatnie. Dałem wolontariuszom adres zakładu. To była sobota, a w poniedziałek pod zakładem o godz. 9 czekało aż 100 osób. Potem codziennie było ich 200 – 300. Szacuję, że przez nasz zakład przewinęło się około 6-7 tysięcy Ukraińców, którym wykonaliśmy bezpłatnie zdjęcia do dokumentów. To był szalony czas. W zakładzie przeważnie były matki, babcie i dzieci. Wszyscy na raz. Dużo było hałasu i rozgardiaszu. Najmłodszym kupowałem na targu cukierki. Jakie te dzieci były szczęśliwe, że mogą się sfotografować i zjeść coś smacznego. I dla nas była wielka radość.