Kiedy weszłam do tego domu, przeraziłam się. Nie mieściło mi się w głowie, że ludzie mogą mieszkać w takich warunkach. Ze ścian zwisały kawałki różnokolorowych tapet, na podłodze leżała dziurawa wykładzina a okna zasłonięte były kocami.
- Żeby było cieplej - wyjaśniła mi Krystyna. Wyglądała jakby całe życie mieszkała w takich warunkach. W wymiętym fartuchu naciągniętym na rozciągnięty dziurawy sweter kręciła się przy kuchni węglowej
To były najpiękniejsze lata w życiu Krystyny. Właściwie nie tylko jej, cała rodzina dobrze się bawiła. Nie trzeba było oszczędzać, liczyć każdego grosza, brać w sklepie na zeszyt. Zakupy robili w mieście, do domu wracali taksówką, wypełnioną po brzegi ubraniami, słodyczami i owocami. Kupili sobie kolorowy telewizor, dzieci zamiast ziemniaków jadły batony i czekoladki. Wydawało im się, że złapali Pana Boga za nogi.
Pomysł żeby sprzedać kawałek ziemi na samym końcu pola narodził się kiedy w ciągu jednego lata susza zniszczyła ich uprawy.
- Jak sprzedali my ziemie to mój stary rzucił prace - powiedziała Krystyna - Bo i po co miał tam chodzić za te nędzne grosze. Było co jeść, w co się ubrać, kupiliśmy nawet prawdziwe wino - dodaje. Kupili sobie telefony komórkowe. Krystyna nie chodziła już w używanych ubraniach. Mąż kupił jej prawdziwy kożuch i skórzane buty na wysokim obcasie.
Po kilku miesiącach sprzedali następny, tym razem większy kawałek działki. Pieniędzy było tyle, że nawet do sąsiadki za miedzą Krystyna jeździła taksówką. Ludzie kłaniali jej się w pas, drzwi do chałupy nie zamykały się, co chwilę przychodził ktoś, kto chciał pożyczyć parę złotych. Pożyczała, a czego nie, przecież pieniądze były. Później było wesele jej córki.
- Takiego ślubu we wsi nigdy nie było i nie będzie - wspomina Krystyna - Co miałam żałować, że zaszła w ciążę. Nikt jej nie wytykał palcami, bo wszyscy chcieli na wesele. I przyszli. Cała wieś. Zabawa przez trzy dni. Wszystkie nasze świnie poszły i kury, wódki nie zliczę. Do tej pory pamiętają - wzdycha.
Starczyło nawet na kawalerkę w Lublinie dla córki. Potem pieniądze się skończyły, trzeba było sprzedać kolejny hektar. Uznali, że tego małego kawałka pola, który im został nie ma co obsiewać. Bo to roboty dużo, a zysk niewielki.
Kupili sobie nawet samochód.
- Piękny, czerwony, w środku miał radio i klimatyzację, stary pożyczył go w pierwszą sobotę młodemu Michalakowi na dyskotekę, a ten walną w drzewo. Z auta została kupa czerwonej blachy. PZU nie dało pieniędzy, bo nie ubezpieczony - opowiada Krystyna.
Nie martwili się długo, wyciągnęli z materaca kolejne banknoty i chcieli jechać do miasta po nowy, ale ktoś doradził im żeby pieniądze złożyli na koncie w banku. Tak zrobili, dostali kartę kredytową. Po trzech miesiącach mogli zrobić na koncie debet.
- W banku nie powiedzieli co to ten debet, podsuwali jakieś papierki do podpisania. Skąd żeśmy mogli wiedzieć, ze to pożyczka, że trzeba będzie spłacić. Dawali to braliśmy, nasze konto to nasze pieniądze. Wydaliśmy trochę, ale resztę mieliśmy oszczędzić - powiedziała Krystyna. Tak zamierzali, ale po kilku tygodniach zaczęły przychodzić wezwania do spłaty pieniędzy, które byli winni bankowi. Sprzedali ostatni kawałek ziemi, ale to nie starczyło nawet na spłatę połowy zobowiązań. Sąsiedzi nie chcieli, albo nie mogli pożyczyć im pieniędzy. Dostali trochę od ojca chłopaka, który rozbił im samochód. Zastawili w lombardzie kuchenkę mikrofalową, telewizor i telefony komórkowe. W końcu sprzedali ostatni kawałek ziemi. Teraz żyją na skraju nędzy.
- Nie żyjemy jak ludzie. Nie stać nas nawet na chleb. Nie mamy nic.